Start arrow Artykuły arrow Bojaźń Boża
 
 
Bojaźń Boża Drukuj
07.01.2007.

Wj19,16-25; 20, 18-21


W tym miejscu Słowo Boże opowiada przede wszystkim realność Boga. Gromy i błyska­wice, obłoki i dymy, i nawet głos trąby podobny temu, który towarzyszy opiso­wi Dnia Ostatniego. Ale to tylko pokrywa. Naprawdę ważne jest dopiero jądro rzeczy, kryjące się poza nimi. Tamta właś­nie realność Boga. Bóg Biblii nie jest abstrakcją ani ideą, ani zasadą filozoficz­ną. Jest Kimś straszliwie realnym. Jest rzeczywistością, która wprowadza zabu­rzenie natury rzeczy już nawet nie aktem chcenia, lecz samym bezpośrednim dotknięciem Obecności. To właśnie chce powiedzieć ten fragment Objawienia.

Słowo Boże opowiada o realność Boga i zdaje się twierdzić także i coś innego jeszcze: że Bóg jest równocześnie ukrytą rzeczywistością wszelkich rzeczy, ukrytą głębią wszystkiego istniejącego; jakąś ukrytą rzeczywistością gromu i błyskawic, obłoków i dymów. Pod górą Synaj lud widzi tylko błyskawice i sły­szy tylko grom, lecz wie, że to nie wszystko.

A my odwykliśmy. Błyskawica jest tylko błyskawicą i niczym więcej. Obłok jest obłokiem i niczym więcej. Liść jest li­ściem. Ziemia jest ziemią. Tak: odwykliśmy od myśli, że wszystkie rzeczy istniejące mogą mieć także i swoją ukrytą rzeczywistość. Swoją rację. Swoją nie­poznawalną fizykalnie głębię i ukryte korzenie. Odwykliśmy. To znaczy co? Zmądrzeliśmy. O nie, Może straciliśmy dotyk, wyobraźnię i intuicję. A może staliśmy się ślepi i głusi. Zwyczajnie zgłupieliśmy w mądrości swojej: widzimy płasko, doznajemy płytko. Może jakaś wielka prawda jest przy ­tym opisie, który opowiada nam, jak umie, o ukrytej i dojmująco realnej Rzeczywistości Boga?

Ten fragment opowiada także o świętość Boga. Od tego również odwykli­śmy. Bo to jest tak, że na świętość Boga zwykliśmy patrzeć poprzez analogie świętości naszych świętych. A święci, owszem: przechodzili czasem przez pie­kło i ręce miewali spękane, i nogi utrudzone. I byli bardzo żywi. Kiedy jednak otrzepali się z ziemi, kiedy już wstąpili do tej swojej świętości ostatecznej, wrychle niebieszczeją znacznie i stają się jakoś dziwnie mili, aksamitni, wypucowani, schludni i prawie pachnący. I organy zaczynają grać melodyjkę uwznioślającą, nastrojowo, nie za głośno. I poprzez to wszystko gdzieś bardzo daleko i tym bardziej niebiesko widać - wydaje się nam - coś, jakby świętość Boga.

A Słowo Boże twierdzi, że świętość Boga jest czymś bardzo strasznym. Twierdzi, że nawet ziemia staje się czymś strasznym od dotknięcia świętości Boga. Kiedy mówi o niej, przywołuje obrazy podobne opisom Dnia Ostatniego. Świętość jawi się czymś straszniejszym od żywiołów. Tamten opis Pisma usiłuje nas nauczyć bojaźni Bożej. Bierze nas za rękę i chce, abyśmy dotknęli czegoś, co jest bardzo ogromne i takie nieopisane, i takie piękne, że aż straszne.

Bojaźń? Nie wiemy, co to jest bojaźń Boża. My znamy tylko strach. To nieprawda, że dzieje ludzkości są historią wyzwalania od lęków. To nieprawda, że strachu coraz mniej. Im więcej mamy, tym więcej się boimy. Boimy się kata­klizmów, a także myszy, boimy się zdrady, kłamstwa, obmowy, donosów, bo­imy się inflacji, konfliktów, zawodów serdecznych, chorób, lekarstw, szefa i zołzy-sekretarki, boimy się katastrof, wypadków, dentysty, poślizgu, policji, boimy się niepewności, nudy, braku pieniędzy, słabości, starości, upokorzenia. Nasz świat jest utkany z lęków malutkich, średnich i takich wielkich, że aż dławią­cych. I wtedy poznajemy nasze ubóstwo i nasze ogołocenie.

Każdy z nas wpadnie kiedyś w ręce Boga. „I rzekli do Mojżesza: »Mów ty do nas, a słuchać będziemy; niech Pan do nas nie mówi, abyśmy nie pomarli«". Zazdrość: tamci ludzie wiedzieli, co to jest bojaźń Boża. Świado­mość Obecności tak bardzo świętej i bliskiej, że aż strasznej.

A nam trudno bywa. Nasze wyobrażenia o świętości stały się pobożnie miłe, Bóg stał się Bogiem nieco kieszonkowym i kameralnym. Taki sobie przytulny, podręczny le bon Dieu.

I nawet Syn Boży już się nam nie jawi nigdy w ogniach Apokalipsy. Z bardzo wielu prawd o Synu Bożym wybraliśmy na prawach dowolnej wyłączności tylko tę jedną: prawdę o Jezusie, który jest bratem. A doprawdy więcej w tym poufałości niż znajomości.

Mówimy: przecież Wcielenie przekracza starotestamentowy świat. A mo­że nawet wymazuje go. Czy naprawdę? W jakim że sensie? Przecież prawda o Wcieleniu, Zbawieniu i Odkupieniu jest prawdą o zstąpieniu Boga w głąb rze­czywistości człowieka i materii. Ta prawda ma dwie twarze. Twarz bliskości, owszem. Nawet tak ciepłej, cichej i bezpiecznej jak w Betlejem. Ale czy do­prawdy wspomniawszy, kim naprawdę jest Bóg - nie widzimy we Wcieleniu niczego wstrząsającego?

Miewamy chorobliwe wizje Boga - biurokraty sądowego, pilnie liczącego nasze durne i nudne grzechy; w godzinie śmierci straszy nas liczydło. Ale zapo­mnieliśmy, co to jest bojaźń Boża: ściśnięcie gardła w zetknięciu z czymś, co jest takie ogromne, święte i piękne, że aż straszne.

Zapomnieliśmy. I kto wie, może to dlatego właśnie tak bardzo boimy się myszy, inflacji, policji, poślizgu, szefów, donosów oraz tysiąca innych jeszcze rzeczy, w których nie ma żadnej wielkości. Może właśnie dlatego nasz świat zdaje się utrzymywać w istnieniu tylko równowaga strachu? Jak to właściwie możliwe, że bojaźń czyniła wolnym od tylu strachów?

Kiedy Boga nie widać, przychodzą bożki, a są bardzo małe i bardzo straszne, tylko całkiem inaczej. Gdy znika bojaźń, wyrasta strach. Prawo jest stare, znane i raczej żelazne: natura nie toleruje próżni.

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »