|
|
Cóż sprawia... |
|
07.01.2007. |
2Sam:11,1 – 6 1Moj: 27,1 – 10
Cóż sprawia, że tacy jak my — w zasadzie porządni ludzie — dopuszczają się niekiedy czynów sprzecznych z wyznawanymi przez siebie wartościami? Cóż sprawiło, że Jakub oszukał swojego ojca, a król Dawid uwiódł cudzą żonę, co zostało opisane w jedenastym rozdziale Drugiej Księgi Samuela? Czy czasem dopuszczamy się niegodziwości, dlatego gdyż daje nam to poczucie bezpieczeństwa? A może jest inny powód?
W dwunastym rozdziale Księgi Rodzaju opisany jest przykład niegodziwego zachowania Abrahama wobec Sary. Tylko dzięki interwencji Boga uchodzą z życiem i honorem z Egiptu. Trudno o lepszy przykład godziwego człowieka niż Abraham, a jednak jemu również zdarzyło się zachować jak tchórz i niegodziwiec. Morał z tego płynie taki, że nawet ktoś podobny do biblijnego Abrahama może pójść na kompromis z własnym sumieniem wobec groźby utraty życia i odwrotnie, osobę, która dopuszcza się niegodziwości w chwilach zagrożenia życia, stać na wielkie i wspaniałe czyny przez większość życia, gdy nie grozi jej niebezpieczeństwo.
Rozmawiałem z byłymi więźniami hitlerowskich obozów koncentracyjnych dobrymi, wspaniałomyślnymi, współczującymi ludźmi, którzy po wojnie zostali przykładnymi żonami, mężami i rodzicami, a którzy ze łzami w oczach opowiadali o tym, do czego byli zmuszeni, by przeżyć w tamtych nieludzkich warunkach. Myślę, że niewielu ludzi potępiłoby ich za to.
Niekiedy dobrzy ludzie dopuszczają się niegodziwości dlatego, że są przeświadczeni, iż cel uświęca środki. Jakub mógł uważać, że jemu bardziej niż Ezawowi należy się ojcowskie błogosławieństwo. Uczynienie z Ezawa spadkobiercy Abrahama byłoby sprzeczne ze wszystkimi dotychczasowymi dokonaniami Abrahama. To, dlatego Jakub czuł się usprawiedliwiony, przebierając się i oszukując swego ojca.
Czasem ci, którzy popełnili jakiś zły uczynek, są tak tym faktem zawstydzeni, że aby go ukryć, dopuszczają się kolejnych nieprawości. Niewierni małżonkowie wymyślają coraz to nowe kłamstwa, by ukryć swoje zdrady. Pracownicy obarczają winą za własne błędy swoich współpracowników.
Bywa i tak, że ludzie postępują źle w gniewie. Mogą mieć poczucie, że życie, społeczeństwo lub państwo jest wobec nich niesprawiedliwe, więc czemu oni mieliby być sprawiedliwi. Mogą nie umieć radzić sobie z własnym gniewem inaczej niż poprzez wyładowywanie go na innych.
Podejrzewam, że każdy z nas pamięta słowa, które wypowiedział w gniewie, lub czyny, których się dopuścił i po których najchętniej cofnąłby czas, a przynajmniej chciałby przekonać pokrzywdzonych, że w rzeczywistości jest dobrym człowiekiem.
W szóstym rozdziale Drugiej Księgi Samuela jest opisane zdarzenie z życia króla Dawida w dniu jego największej chwały. Zdobył Jerozolimę i uczynił z niej stolicę swojego państwa. Przyszedł czas wniesienia Arki Przymierza do miasta, by stało się nie tylko stolicą polityczną, lecz również religijną żydowskiego państwa. Obrzędowi towarzyszyły śpiewy i tańce, w których zapamiętale brał udział Dawid. Żona Dawida, Mikal, córka byłego króla Saula, ujrzawszy tańce Dawida, poczuła do niego pogardę. Ponieważ była wychowywana jak księżniczka, być może uraziła ją spontaniczna radość Dawida, nie licująca z powagą monarchy. A może czuła się po prostu opuszczona przez męża biorącego udział w powszechnej radości. Krytykuje, więc swego męża, mówiąc, że zachowuje się jak człek z gminu, a ni jak król. Dawid czuje się urażony jej krytyką i jego radość pryska. Przeto celnie ripostuje, uderzając w jej najczulszy punkt: „Upokorzyłbym się jeszcze bardziej przed Panem, który wybrał mnie zamiast twego ojca na króla". Rozdział kończy się mocnymi słowami: „Mikal, córka Saula, była bezdzietna aż do czasu swej śmierci". I tak oto szczera miłość, niegdyś łącząca tych dwoje ludzi, została zniszczona złymi słowami, które musieli wypowiedzieć, by dać upust swojemu gniewowi.
Jean Jacąues Rousseau, francuski filozof żyjący w osiemnastym wieku, ujął to w takich słowach: „Bóg czyni tylko to, co dobre, po czym człowiek majstruje przy tym dopóty, aż zepsuje". Małe dzieci wyglądają czysto i niewinnie, ale gdy zostawi się dwoje takich niewiniątek w pokoju z zabawkami, wkrótce się okaże, gdzie tkwi zarzewie wszystkich przyszłych konfliktów i wojen. Przypomnijmy sobie choćby Władcę much Williama Goldinga, gdzie jest mowa o grupie chłopców, którzy znaleźli się na bezludnej wyspie po katastrofie samolotu, który ewakuował ich z ogarniętego wojną kraju. W krótkim czasie chłopcy stworzyli społeczność równie sadystyczną i niszczycielską jak każda inna na tej planecie. Czy Niemcy, którzy wypełniali nieludzkie rozkazy swoich przywódców, byli złymi ludźmi, czy tylko jednostkami słabymi, zastraszonymi i ślepo posłusznymi? Zdaniem Milgrama problem tkwi w socjotechnice. Ludzie, których nauczono słuchać autorytetów i udzielać im bezwzględnego wsparcia, będą przestrzegać wpojonych im zasad nawet wtedy, gdy uznają je za moralnie wątpliwe. Rozumowanie biegnie wtedy następująco: „Nie wydaje mi się to słuszne, lecz jestem pewien, że on wie, co czyni. Jeśli jest to złe, on będzie wszystkiemu winien, ponieważ on kazał mi to czynić".
Jeden z więźniów skazanych za brutalne pobicie swojej ofiary powiedział: „Nic mnie nie obchodziło, czy go zabiję czy nie. Po prostu chciałem poczuć, co to znaczy być dla niego przez chwilę Bogiem".
Jakimi więc jesteśmy ludźmi? Czy z natury jesteśmy dobrzy i czyści, póki okoliczności zewnętrzne nie zmuszą nas do pójścia na kompromis z własnym sumieniem? A może jednak jesteśmy słabi, skłonni do występku i potrzebujemy głosu sumienia lub jakiegoś autorytetu, który będzie nas trzymał w ryzach?
Myślę, że jesteśmy tacy i tacy. W każdym człowieku dostrzegam złe i dobre skłonności, pobudki miłosierdzia i samolubstwo, chęć mówienia prawdy i skłonność do rozmijania się z nią. Między tymi przeciwstawnymi skłonnościami wre w nas bezustanna walka, przypominająca tę, którą Jakub i Ezaw toczyli w łonie swojej matki, oraz tę, którą Jakub musiał stoczyć z samym sobą po to, by stać się takim człowiekiem, jakim chciał być.
To mogłoby tłumaczyć, dlaczego dobrych ludzi może zepsuć perspektywa zysku, a gniew może zawieść ich na manowce, a także dlaczego kryminaliści okazują afektację i przejawiają lojalność.
Śmiem twierdzić, że bez tej słabości nie bylibyśmy w pełni sobą. Jakub musiał zostać po części Jakubem nawet wtedy, gdy stał się Izraelem. Walka z aniołem uczyniła zeń dobrego człowieka, lecz nie anioła.
Ciekawy morał płynie z pochodzącej sprzed dwóch tysięcy lat żydowskiej bajki. Według żydowskiej tradycji Bóg zasadza w każdym z nas yetzer ha-ra, co można przetłumaczyć jako „impuls" lub „wolę" czynienia zła. Ja zwykłem interpretować to słowo jako „samolubstwo".
Ta część nas samych, która daje nam wolność wyboru między czynem zasługującym na uznanie a nagannym, jest składnikiem naszego człowieczeństwa. Wysiłek wkładany w bycie dobrym człowiekiem często jest obrazowany jako walka, której celem jest zapanowanie nad yetzer ha-ra.
Bajka mówi, że pewnego dnia ludzie schwytali yetzer ha-ra i zamknęli pod kluczem. Cieszyli się ze swojego osiągnięcia i mówili „Od tej chwili zapanuje raj na ziemi, żadnego zła, kłamstwa, żadnych kradzieży". Lecz cóż się wkrótce okazało? Kupcy nie pootwierali sklepów, sędziowie przestali sądzić, ustały spory, nikt nie chciał zawrzeć związku małżeńskiego i przestały się rodzić dzieci. Wszyscy dziwili się niezmiernie, że tak wiele czynności składających się na codzienne życie, będących źródłem radości, wzbudzających uznanie i umożliwiających normalne funkcjonowanie, zawierało pierwiastek samolubstwa i agresji. Przykładem mogą być właściciele sklepów i biznesmeni, którzy usiłując prześcignąć konkurencję. Społeczeństwo również nie ma nic przeciw takiemu „wyścigowi szczurów" i niezdrowemu współzawodnictwu. Ludzie pobierają się nie tylko, dlatego, że się kochają, lecz również, dlatego, że chcą coś przy okazji zdobyć, na przykład partnera czy partnerkę, która będzie potwierdzała ich własną atrakcyjność, taką, którą można się pochwalić i której inni będą zazdrościć. Bez szczypty samolubstwa i agresji świat przestałby funkcjonować. Jest ona częścią nas samych, sprawiającą niekiedy kłopoty, lecz zasadniczą. Ludzie byli, więc zmuszeni wypuścić, yetzer ha-ra z niewoli i znów rozpocząć codzienną z nim walkę.
Uważam, że człowiek nie jest w stanie odnaleźć swojej pełni, nie będąc zmuszony zmagać się ze swoimi zmorami i w tym samym celu, ze swoim aniołem. Proces integracji osobowości jest podobny do treningu w siłowni, lecz zamiast dźwigać ciężary by stać się człowiekiem o stalowych mięśniach, wzmacniasz swój kościec moralny, aktywnie opierają się pokusom. Autor wielu książek i dziennikarz, David Denby, ujął to następująco: „Nie staniesz się dobrym człowiekiem, jeśli nie będziesz wystawiany na różnego rodzaju pokusy". Chciałbym, aby ten cytat odnosił się również do mnie, gdyż niejednokrotnie czuję nieprzepartą chęć, by dać upust swemu samolubstwu, zniecierpliwieniu i zapomnieć na chwilę o cudzych troskach. Chciałbym również, by był on prawdziwy w odniesieniu do innych ludzi. Chcę widzieć pełnię ich człowieczeństwa i szanować ich za ich dobroć, choć zdaję sobie sprawę, do jakich niegodziwości potrafią być zdolni.
Niektórzy twierdzą, że probierzem moralności danej osoby jest jej zachowanie w sytuacji, gdy uważa, że nikt jej nie widzi. W jednym z początkowych rozdziałów Państwa Platona Sokrates nawiązuje do mitu o pierścieniu Gygesa. Był to magiczny pierścień czyniący osobę niewidzialną. Filozof pyta, jak zachowałby się noszący go niegodziwiec, a jak osoba uczciwa. I formułuje wniosek, że gdyby człowiek rzeczywiście rozumiał swój najlepiej pojęty interes, nie wykorzystałby swej niewidzialności do popełnienia niegodziwości. Nie mógłby zyskać nic takiego, co warte byłoby utraty przezeń jego wartości i prawa uważania siebie za człowieka dobrego.
A oto ciekawy przykład wyczytany z internetowej szkoły. Przed młodzieżą w klasie postawiono następujący problem do rozwiązania. Jesteś właścicielem sieci automatów do dystrybucji prasy codziennej. Po wrzuceniu pięćdziesięciu groszy w automacie otwierają się drzwiczki i kupujący może wziąć gazetę. Kłopot w tym, że automat jest tak skonstruowany, iż można wziąć więcej gazet, niż tyle, za ile się zapłaciło. To zapewne odbije się na twoich przychodach. Jedynym wyjściem jest umieszczenie na dystrybutorze tabliczki z odpowiednią informacją. Którą, z poniższych informacji zamieścisz:
A.Dystrybutor pod nadzorem. Biorąc więcej gazet niż tyle, za ile zapłaciłeś, popełniasz przestępstwo zagrożone karą więzienia. B.Drogi nabywco, ja i moja rodzina utrzymujemy się ze sprzedaży tych gazet. Więc prosimy cię, nie okradaj nas. C.Nie bierz czegoś, za co nie zapłaciłeś. Za kogo chciałbyś się uważać?
Niektórzy w podanych wariantach odpowiedzi dostrzegają odzwierciedlenie trzech faz rozwoju moralności: przestrzeganie zasad z lęku przed karą. przestrzeganie zasad z poczucia społecznej solidarności z innymi ludźmi. przestrzeganie zasad, dlatego, że trzeba je respektować.
Ten sam problem stawiany był przed wieloma rocznikami uczniów. Wszyscy jednomyślnie odrzucali wariant A, ponieważ straszenie karą więzienia za kradzież gazety uważali za mało skuteczne. Pytani o napis najskuteczniej działający na innych, w większości wybierali wariant B. Natomiast pytani, który napis byłby najskuteczniejszy w stosunku do nich samych, wskazywali wariant C.
A to, dlatego, że uważali siebie z gruntu za dobrych ludzi (a może chcieliby mieć o nich takie mniemanie!). Natomiast jako właściciele dystrybutorów gazet umieszczaliby na nich napis B, uważając za najskuteczniejsze odwoływanie się do współczucia.
Większość z nas, tak jak ci nastoletni ludzie jest idealistami. Odpowiadając na pytania, dali oni wyraz swemu przeświadczeniu, że świat jest dobry, a ludzie postąpią właściwie, jeśli ich zachęcić do tego w odpowiedni sposób. Lecz równocześnie, jak większość dorastających ludzi, głęboko ubolewali nad własną skłonnością do mówienia nieprawdy, żerowania na innych, okrucieństwa i ulegania pokusom.
Myślę, że dlatego głęboki oddźwięk w ich duszach budziło pytanie:, „Za kogo chciałbyś się uważać?". Pobrzmiewa w nim, bowiem echo biblijnego pytania, zadanego w ferworze walki przez anioła Jakubowi: „Jakie masz imię?". Kim w rzeczywistości jestem? Właśnie to pytanie prześladuje dorastającą młodzież. Czy człowiek kiedykolwiek wyzbywa się tego charakterystycznego dla dorastającej młodzieży napięcia, rodzącego się z utożsamiania się z tym, co prawe, a jednocześnie ze skłonnością ulegania pokusie czynienia rzeczy moralnie nagannych.
Zastanawiając się, co byś uczynił, mając pierścień, który pozwoliłby udać się dokądkolwiek i czynić, na co żywnie przyjdzie ochota bez ryzyka bycia przyłapanym na jakimś niecnym uczynku, Myślę, że każdy nie był w stanie wymyślić niczego, za co warto byłoby zapłacić cenę gorzkich wyrzutów sumienia za sprzeniewierzenie się samemu sobie i narażenie na szwank tego, za kogo siebie uważam. Żadna nagroda czy korzyść materialna nie jest tego warta.
Dobrzy ludzie będą czynili mnóstwo dobra, gdyż są dobrzy. Będą również dopuszczali się niegodziwości, bo są ludźmi. Każdego dnia, jeśli nie w każdej chwili, walka tocząca się wewnątrz nas określa, co uczynimy. Czasem anioł zwycięży, a czasem poniesie porażkę. To zwycięstwo może być tylko chwilowe i niezadługo anioł może być górą. Musimy pamiętać, że bycie człowiekiem jest tą nieustanną walką. I dlatego nieustannie musimy zadawać sobie pytanie: Za kogo chcemy się uważać?
Ale jest ratunek. To dzięki Bożej łasce możemy ustawicznie zwyciężać i stawać się coraz lepsi, bo właśnie w Panu Jezusie Chrystusie są nasze wszystkie zwycięstwa, On dał nam Ducha swego abyśmy już nie sami ale z Nim, Naszym Bogiem zwycięstwo jest pewne, i to za każdym razem jeśli tylko przyjdziemy do niego pojednamy się z Nim i poprosimy aby był naszym Panem Bogiem i Zbawicielem. On obiecuje że nigdy nas nie opuści i będzie z nami aż do skończenia świata. I jeszcze jedna obietnica bardzo ważna: Nic i nikt nie jest wstanie wyrwać nas z Jego ręki (Rz: 8,35 ; 2Piotra: 2,9)
|
|
|