|
|
Rzeczy gorzkie |
|
07.01.2007. |
Rdz 12, 4-20
„Wyszedł tedy Abram, jak mu Pan przykazał i poszedł z nim Lot (...).! wziął Saraj, żonę swoją, i Lota, syna brata swego, i wszystką majętność, którą mieli, i ludzi, których nabyli w Charanie i wyszli, aby iść do ziemi Kanaan..." Przeszli ową ziemię aż do Sychem. Powiada Pismo, że Pan ukazał się Abramowi i obiecał, iż ziemię tę odda jego potomstwu; zbudował, więc Abram ołtarz Panu. Szli potem w okolice górzyste na wschód od Betel i rozbili namioty pomiędzy Betel i Haj. Tam również zbudował Abram ołtarz Panu i złożył ofiarę dziękczynną. I znów zwinęli namioty i przenosili się z miejsca na miejsce, idąc ku południowi, do Negeb. Lecz nastał głód w tym kraju, wielki głód w całej ziemi Kanaan. Szedł tedy Abram ku Egiptowi, aby przetrwać. Gdy mieli już wejść do Egiptu, rzekł Abram do żony swojej Saraj: jesteś piękną kobietą. Gdy ujrzą cię Egipcjanie, powiedzą: to jego żona. Zabiją mnie a ciebie zostawia przy życiu. Mów wiec ze jesteś moją siostrą, abym nie postradal życia i aby mi było dobrze z twojej przyczyny. I tak się też stało: Egipcjanie rzeczywiście zabrali Sarę na dwór faraona, Abramowi chcąc mu okazać swą przychylność dali owce, woły i osły, sługi, niewolnice i wielbłądy. Miał, więc wiele pożytku ze swego postępku.
A nikt nie upomniał się o Sarę, żonę Abrama, tylko Pan: gdyż karać począł plagami faraona i jego dwór, iż zabrał Sarę Abramowi. Wezwał, więc faraon Abrama i rzekł:, czemu żeś skłamał, a nie powiedziałeś, że to żona twoja, Dlaczego mówiłeś: to moja siostra - tak, że wziąłem ją sobie?
Zabierz ją i idź. I dał rozkaz, żeby odprowadzono ich do granicy wraz z całym dobytkiem. No, tak. Biorę ja miarodajny komentarz biblijny do ręki i czytam o Abramie i jego postępku: „Wybieg, jakiego używa, nie musi być napiętnowany jako niemoralny. Najpierw Sara była istotnie jego siostrą przyrodnią. Następnie Abraham nie miał wyboru (...)". Owszem, miał. W innym komentarzu, równie miarodajnym, czytam tak: „Opowiadanie to (...) ma ukazać szczególną opiekę Bożej Opatrzności nad Abramem, jego roztropność..." Ach, więc chodzi o pochwałę roztropności? A w innym jeszcze, trzecim komentarzu: „Sara zgodziła się na to, gdyż ówczesne niewiasty musiały często rezygnować ze swej czci. (...) Zresztą nie dopatrywano się niczego zdrożnego w kłamstwie, jeśli intencja nie była przewrotna..." Zadziwiające.
Sprawa dość podstawowa: czy biblia wiedziała, że dzieje się sprawa, co najmniej wątpliwa moralnie? Może nie nazbyt jaskrawo - a już na pewno nie w tej samej, co nasza skali ocen - ale jednak wiedziała na pewno. Gdyby, bowiem nie wiedziała albo też była na to obojętna, nie mówiłaby o interwencji Pana, zupełnie wyraźnie nieaprobującego sytuacji. Skoro jednak on wiedziała, czemuż my tak dziwacznie się gimnastykujemy przy tej opowieści? Cokolwiek słusznego i sprawiedliwego dałoby się powiedzieć o uwarunkowaniach obyczajowych czasu i miejsca - nie da się wybronić Abrama (Abrahama). Choćby nawet Sara była tylko wiernym psem, a nie kobietą - i tak brzydko by wyszło. Nie ma sensu mówić, że nie ma zapachu to, co brzydko pachnie. Wyduśmy to z siebie: bardzo niepięknie postąpił Abraham. Rozumował, owszem, bardzo roztropnie. Ze żonę swoją (a równocześnie przyrodnią siostrę, zgadza się) zaprezentował jako siostrę, było to półkłamstwo z gatunku tych, które są całą nieprawdą; intencje były wyraźnie przewrotne. A przede wszystkim bał się. Bardzo się bał.
Najprawdopodobniej nawet bał się słusznie, gdyż istotnie najprostszym wyjściem jest pozbyć się męża, gdy żona się spodoba, a radykalne sposoby pozbywania się ludzi niewygodnych nie były obce władcom. Można, więc zrozumieć strach Abrahama. Jednakże i tak niepięknie postąpił, nie chcąc niczego ryzykować. Jeśli czerpał ze swego niepięknego uczynku korzyści materialne (owe osły, wielbłądy, owce, sługi i niewolnice), jeśli ponadto zaraz na wstępie dowiadujemy się, że nawet liczył z góry na owe rozliczne korzyści, („aby mi się dobrze wiodło ze względu na ciebie") - przykre, ale przecież trzeba powiedzieć: to już nie jest roztropność. To jest świństwo. A jednak jest w tej opowieści wielki i głęboki sens. Sens zaskakująco aktualny, choć równie na pewno aktualny nie tylko dla naszego czasu. Jest w tej opowieści nauka, której warto cierpliwie wysłuchać; jest w niej gorzka prawda, a lepiej jest nie omijać jej.
Abraham był wybranym Pana. Przyszła doń wiara w Jedynego, on nie uchylił się. W imię obietnicy rzucił swój dom, ziemię i współplemieńców. Bardzo pięknie i prawdziwie mówi o nim Pismo: „wbrew nadziei uwierzył w nadzieję". Miejmy to przed oczyma. Równocześnie jednak miejmy na uwadze także inne sprawy, równie mocno związane z problemem Abrahama.
Bądźmy szczerzy. Ileż to razy - wczoraj i dziś, także w literaturze religijnej, publicystyce, rozprawkach stawia się przed ludźmi miraże aksamitne, kołyszące, optymistyczne. Mówi się: uwierz. Przyjmij Boga, zawierz Bogu, a wszystko zaraz się odmieni, wszystko będzie inne. Piękniejsze, jaśniejsze, prostsze. Świat będzie inny. Ty będziesz zupełnie inny: poskładany, wyprostowany, zintegrowany wewnętrznie. Twoje życie stanie się spójne. Nowy człowiek. Tylko uwierz. Jakże inaczej może być, skoro stanęło przy tobie Dobro, Prawda i Sprawiedliwość?
Przecież ja wiem, że intencje są dobre i chwalebne; że intencje są najpoczciwsze, rade by nieba przychylić. Więcej: może się zdarzyć i taki cud. Ale wiem, że Biblia zna także i inne doświadczenia. Biblia mówi inaczej. Jest trzeźwa i nie w tym jednym miejscu gorzka. Ale chyba o wiele bardziej prawdziwa. I zdaje się mówić tak w tej opowieści o postępku Abrahama:
Człowiecze, jeśli zawierzysz, jak Abraham zawierzył - nie czekaj magii. Jeśliś, jak Abraham, zawierzył nadziei - świat istotnie będzie inny. Stanie się głęboko sensowny. Jednakże stanie się sensowny przede wszystkim w strefie zawierzenia i nadziei, nie w świadectwie oczu. Gdyż w strefie doświadczenia zmysłów nie zniknie nic z jego grozy i straszności: i będzie głód na pustyni i mocniejsi od ciebie, niesprawiedliwie wyciągający ręce po cudze z tej tylko przyczyny, że mocniejsi. Świat pozostanie strasznym miejscem. Zupełnie jakby bez Boga. Biblia nie opowiada bajek. Jest wielka, realna prawda także i w biblijnej tezie o skażeniu człowieka i świata.
Jeśli zawierzysz, jeśli pozostaniesz w przymierzu, istotnie będziesz nowym stworzeniem. Ale nie sądź, że zaraz i od dziś zmieni ci się charakter i usposobienie; bo może nigdy nie zmieni ci się ani jedno, ani drugie. Ze zaraz i od dziś spadnie ci z pleców garb wszystkich obyczajów i nawyków. Ze pozrastają się połamane kości i zabliźnią wszystkie rany. Ze się naprostujesz i że od dziś życie stanie się spójne. Nie zakrywaj oczu, nie gorsz się, popatrz: Abraham wyszedł z Charanu nowym człowiekiem. To zupełnie realna rzecz, bo nie wyszedłby na pustynię, nie rzuciłby domu, współplemieńców, ogrodów Mezopotamii, całej mezopotamskiej sytości, gdyby nie stało się w nim to, co się stało.
Ale równocześnie w tym człowieku tkwi stary Abram, ten dawny: mały, pokrzywiony, pełny strachu i wyrachowania, niewolny od podłostek człeczyna. Wcale nie wygląda na to, że Abraham od razu doczekał się wewnętrznej integracji. Jego droga była wielką drogą, jego przeznaczenie było bardzo wielkim przeznaczeniem. Ale teraz właśnie popełnił najzwyklejsze świństwo. Miej cierpliwość nad sobą. To gorzkie. Ale Biblia jest Księgą dla dorosłych.
A tak naprawdę, to poprzez tę właśnie opowieść o bardzo niepięknym uczynku Abrahama Biblia przyrzeka jedną rzecz całkiem na pewno:, że choćbyś w swojej trudnej i poplątanej drodze popełnił świństwo - w ostatecznym rozrachunku Bóg z całą pewnością postąpi o wiele bardziej przyzwoicie i miłosiernie w stosunku do ciebie i twoich, niż ty postąpiłeś. Tak stało się Abrahamowi.
|
|
|