Start arrow Świadectwa arrow Józef
 
 
Józef Drukuj
11.03.2007.

A Jezus, odezwawszy się, rzekł mu: Co chcesz abym ci uczynił ?
A ślepy odrzekł mu: Mistrzu, abym przejrzał. Tedy mu rzekł Jezus:
Idź wiara twoja uzdrowiła cię. I wnet odzyskał wzrok,
i szedł za nim drogą.
Mk 10, 51-52.




       Na imię mam Józef, jestem żonaty, mam jedną córkę, w maju ukończyłem 50 lat. Dzień mojego jubileuszu (18.05.2006r.), nie był dniem radosnym, ale pełnym smutku i goryczy, to dzień w którym zastanawiałem się nad tym, czy moje dalsze życie ma w ogóle sens.
Myślami próbowałem ogarnąć miniony czas. Pamięcią wracałem do nie łatwego dzieciństwa, okresu dojrzewania i życia dorosłego, w którym przeżywałem wielkie wzloty, radość z bycia mężem i ojcem. Z całą pewnością ja i moja rodzina wiedliśmy szczęśliwe życie do czasu, kiedy w moje życie nie postrzeżenie z swoją destrukcyjną siłą wkroczył alkohol. Piłem, gdy czułem się szczęśliwy i kiedy byłem smutny. Z czasem każdy powód był dobry żeby pić, aż alkohol, który piłem zdominował całkowicie moje życie! Nigdy nie zapomnę mojego wielkiego oburzenia i gniewu, kiedy moja żona, nie mogąc znieść mojego zniewolenia od alkoholu i dramatycznych tego skutków dla naszej rodziny, przymusiła mnie abym podjął leczenie w Poradni Uzależnień.

Na wymuszone wizyty u terapeuty chodziłem z zamiarem udowodnienia mu, że nie jestem alkoholikiem, a jeżeli piję alkohol, to dlatego, że tak chcę i po to aby dodać sobie animuszu i sił w walce o lepsze życie w tym „strasznym świecie w którym przyszło mi żyć." Najczęściej po wizycie u terapeuty szedłem zdenerwowany i oburzony posądzeniami o alkoholizm do sklepu, gdzie kupowałem stugramową wódkę, którą wypijałem w parku, a pijąc obserwowałem tak zwanych „meneli" i byłem przekonany, że to ich powinni ciągać po poradniach, a nie mnie! Byłem ślepy i głuchy, patrzyłem i słuchałem, a nie widziałem i nie słyszałem, nic do mnie nie docierało, nie umiałem przyjąć prawdy o swoim uzależnieniu alkoholowym, zrozumieć, że jestem alkoholikiem. Ale na jednej z kolejnych wizyt w poradni, mój terapeuta mgr Lewandowski, powiedział do mnie: „człowieku przecież chodzisz do kościoła i mówisz, że jesteś osobą wierzącą to wiesz, że Bóg położył przed człowiekiem dwie wartości: przekleństwo i błogosławieństwo i obdarzył cię wolną wolą jak myślisz, czy pijąc alkohol tkwisz w błogosławieństwie, czy w przekleństwie!. Przecież nie jeden raz słyszałem o przekleństwie i błogosławieństwie, ale w tym dniu te słowa wypowiedziane przez mojego terapeutę, spowodowały, że ja naprawdę je usłyszałem i do mnie dotarły, spowodowały, że coś we mnie pękło. Wtedy zadałem sobie po raz pierwszy pytanie, skoro nie jestem uzależniony, to nie muszę pić nawet dla przyjemności, ani z żadnego innego powodu. Jasne stało się dla mnie to, że pijąc tkwię w przekleństwie, a tego nie chciałem. Od tej chwili postanowiłem nie pić alkoholu. Ale nie było to takie proste, bo chcieć to nie znaczy móc, tym bardziej, że jak tylko podjąłem decyzję o nie piciu, natychmiast ujawniła się w mnie jakaś straszna siła, która domagała się abym pił, bardzo często czułem się tak jak byłoby nas dwóch, ja i jeszcze ktoś, kto nie mógł pogodzić się ze swoją klęską i będzie musiał rozstać się z kimś, z kim było mu dobrze. Szybko zrozumiałem, że sam nie jestem w stanie uwolnić się z tego nałogu i strasznego zniewolenia. Byłem przerażony, bałem się samego siebie, a może tego, co we mnie tkwiło i panuje nad moją psychiką nad moim życiem. Przerażony poszedłem do psychiatry, rozmawiałem z księdzem, zarówno psychiatra jak i ksiądz poradzili, abym zaczął chodzić na spotkania z Anonimowymi Alkoholikami. Zacząłem uczęszczać na grupy AA, tam poznałem wielu ludzi, alkoholików, którzy dzieląc się swoimi doświadczeniami, wspierali mnie na trudnej drodze trzeźwości. To wspaniali ludzie, bohaterowie, którzy świadomi swojego nałogu ośmielają się kroczyć drogą trzeźwości, drogą pod prąd przez świat, w którym picie alkoholu stało się rytuałem towarzyszącym wszystkim ludzkim zdarzeniom, począwszy od narodzin, aż po śmierć.
Cieszyłem się z tych spotkań, czerpałem z nich siłę do trwania w trzeźwości. Modlitwa „o pogodę ducha" zamknięty krąg ludzkich dłoni i otwartych serc ludzi cierpiących, umacniały mnie w przekonaniu, że jest to miejsce najodpowiedniejsze dla człowieka uzależnionego od alkoholu, ratunek dla śmiertelnie chorego człowieka.

Ale siła uzależnienia, nałogu jest potężna, podstępna i oczekująca na odpowiedni moment, aby ponownie zamanifestować swoją moc i panowanie nad człowiekiem. Po dłuższym okresie trzeźwości w sytuacji bardzo stresującej, szukając natychmiastowej ulgi, sięgnąłem po alkohol. Chciałem wypić tyko dla poprawy bardzo złego samopoczucia, ale gdy zacząłem, nie byłem w stanie przestać pić, ocknąłem się w obcym mieście, była noc. Siedziałem w podejrzanej knajpie wśród ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałem. W przebłyskach świadomości, wiedziałem, że muszę jak najszybciej opuścić to miejsce, uciec w przekonaniu, że w ten sposób ocalę swoje życie. Niepostrzeżenie wyszedłem stamtąd, z trudem dotarłem na dworzec kolejowy i kupiłem bilet do domu. Pieniądze, które miałem rozdałem bezdomnym z dworca, bo bałem się, że gdy przestanie działać we mnie alkohol, będę pił nadal. Rano, w opłakanym stanie fizycznym i psychicznym dotarłem do domu. Moja żona nawet na mnie nie krzyczała, płakała, widziałem przerażenie w jej oczach, wiedziałem, że bardzo cierpi z mojego powodu. Wtedy, chyba po raz pierwszy tak naprawdę doświadczyłem całej mocy i ohydy nałogu alkoholowego.

Zrozumiałem, że potrzebna jest mi jeszcze inna pomoc, w miejscu bezpiecznym dla alkoholika, gdzie mógłbym dokładnie rozeznać swoje uzależnienie w taki sposób abym nad nim mógł zapanować i z nim żyć. W tym dniu podjąłem decyzję o leczeniu w zakładzie zamkniętym dla ludzi uzależnionych od alkoholu - w Stanominie. Spędziłem tam dwa miesiące. Nie był to łatwy okres w moim życiu, ale nauczyłem się tam wszystkiego, co dotyczyło uzależnienia, nauczyłem się metod panowania nad alkoholem, tam uznałem swoją bezsilność w walce z nałogiem. Jednak po powrocie z ośrodka moje życie nie wiele się zmieniło, nie piłem, umiałem rozpoznać zagrożenia dla swojej trzeźwości, ale nie umiałem żyć. Wyrzuty sumienia z powodu krzywd, jakie wyrządziłem swojej rodzinie, brak perspektyw na dalsze życie paraliżowały mnie, Bałem się wszystkiego, najmniejszy problem przerastał mnie. W dniu moich 50 urodzin analizując swoje życie, doszedłem do wniosku, że je zmarnowałem i że już nigdy nie naprawię krzywd, które wyrządziłem swojej rodzinie, swoim najbliższym, że nie mogę liczyć na ich przebaczenie na ich miłość. Chciałem umrzeć. Z moich mrocznych myśli i zamiarów wyrwał mnie dzwonek telefonu. Dzwoniła do mnie Lidia, koleżanka z AA, pytała czy pamiętam o spotkaniu z alkoholikami z Ostródy, na które zaprosiła mnie parę tygodni temu i czy na pewno na nie pojadę. Nie chciałem odmawiać Lidii i pojechałem z grupą ludzi do Ostródy. Spotkanie odbywało się w skromnym kościele chrześcijańskim, nie tylko z uzależnionymi z Ostródy, ale przede wszystkim z ludźmi z Misji Elim. Świadectw tam składanych słuchałem z wielkim przejęciem. Mówiący ludzie z każdym świadectwem stawali się coraz bliżsi, bo ich doświadczenia były moimi, aleja byłem smutny, a w nich była jakaś wielka radość, ich oczy emanowały blaskiem i szczęściem, a słowem i śpiewem wielbili Boga. Płacząc, Bogu dziękowali za swoją trzeźwość, za swoje uwolnienie od nałogu alkoholowego, za nowe szczęśliwe życie, które przez swoje miłosierdzie i miłość, przebaczając ich grzechy, ofiarował im Bóg.

Byłem alkoholikiem, Pan mnie uwolnił..., - nie mogłem zrozumieć tych stwierdzeń - jak to byłem, przecież to jest niemożliwe, bo alkoholizm jest chorobą przewlekłą, ciężką i nie uleczalną śmiertelną. Uczono mnie tego, wpajano abym nigdy o tym nie zapomniał, to warunek ocalenia swojego życia! Jakiego życia, czy tego, którego jeszcze wczoraj nie mogłem sobie przebaczyć, życia w którym tak bardzo skrzywdziłem moją żonę, córkę i najbliższych mi ludzi. W moim rozkołatanym sercu rozgorzała prawdziwa burza, czy to możliwe, aby Bóg mi przebaczył, aby mnie uwolnił, pokochał. Z czoła spływał mi pot, cały drżałem, w moim umyśle toczyła się straszna wojna, Niepokój i zwątpienie, nadzieja i pragnienie miłości, Bożej ingerencji, targały moim ciałem, wtedy z sali dotarło do mnie wezwanie: ,jeżeli masz dość tego życia, to wyjdź na środek do nas, a będziemy się z tobą modlić, prosić naszego Pana Jezusa Chrystusa za tobą bracie”. Myślałem - to jakaś ułuda, co oni mówią, dlaczego mi to robią, przecież to niemożliwe, - ale to ludzie tak bardzo mi bliscy, ich życie, ich upadki... oni to ja, tylko... że wśród nich jest naprawdę Jezus, a ja stoję tutaj sam. Wyszedłem na środek, wpadłem w objęcia brata: jak masz na imię Józef, Józefie, czy chcesz zmienić swoje życie. Tak pragnę ! Oddaj wszystko Panu, a cóż ja mogłem oddać swojemu Zbawicielowi prócz swojej nędzy, upadku i grzechu. Czułem jak pęka mi serce, jak rozlatuje się na kawałeczki... i wtedy dotknął je mój Pan - Zbawiciel, który przyszedł na świat i z miłości do mnie dał się ukrzyżować za mój grzech. Swoją Przenajświętszą Krwią obmył mnie z grzechu i wybielił, abym mógł stać się dzieckiem Bożym. Pan Mój i Bóg mój dał mi nowe serce pełne miłości i nowe życie w Chrystusie Panu, moim osobistym Zbawicielu i pozwolił, abym bezpiecznie szedł za nim przez ten świat. Płakałem ze szczęścia, w moim sercu zapanował pokój, miłość i niewypowiedziane pragnienie wielbienia Boga. Pan jest wielki! Mój Pan jest dobry! Bóg mi przebaczył i kocha mnie nieustannie, całym sobą powtarzałem w swoim sercu i myślach. Byłem niewypowiedzianie szczęśliwy, mój Pan Jezus Chrystus trzymał mnie w swoich ramionach, tak czułem, chociaż brat, z którym się modliłem był bardzo niskiego wzrostu. Z Ostródy powróciłem odmieniony, przepełniony miłością, z sercem bez lęku i obaw gotowym służyć Panu całym swoim nowym życiem. Wypełniać Jego Boski plan, Bożą wolę dla mojego życia, słuchać tego, co do mnie mówi przez Swoje Słowo w Piśmie Świętym i świadczyć o moim Zbawicielu wobec wszystkich którzy tego potrzebują i aby uwierzyli, że jest ktoś kto bardzo nas kocha, kto za mnie i za ciebie oddał swoje życie i przelał swoją drogocenną krew na krzyżu, abyś mógł do Niego wołać i doświadczyć jego przebaczenia i miłości.

Wołaj z całego serca. Pan czeka!

Józef Graban
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »