|
|
Droga człowieka |
|
07.01.2007. |
PRZEDMOWA
Termin „chasydyzm" (po hebrajsku chasidut, czyli „wierność", a później „pobożność") oznacza ruch mi-styczno-religijny, który powstał w połowie XVIII stulecia wśród Żydów wschodnioeuropejskich i do dziś obejmuje liczne kongregacje*. Wyznawcy większości religii uważają, że doskonały związek z Bogiem można osiągnąć przez wyrzeczenie się świata zmysłów i przezwyciężenie swej natury. Inaczej chasydzi. Oczywiście „przylgnięcie" do Boga jest dla nich najszczytniejszym zadaniem istoty ludzkiej. Jednak dla osiągnięcia tego celu nie głoszą oni potrzeby porzucenia zewnętrznej i wewnętrznej rzeczywistości życia doczesnego, lecz przeciwnie - uważają, że należy potwierdzać tę rzeczywistość w jej prawdziwej, skierowanej ku Bogu istocie i przez to przeobrażać ją w taki sposób, by mogła być ofiarowana Bogu. Chasydyzm nie jest panteizmem. Głosi absolutną transcendencję Boga, połączoną z jego warunkową immanencją. Świat jest emanacją Boga, ale ponieważ obdarzony został niezależnością istnienia i dążeń, przejawia skłonność do wytwarzania - zawsze i wszędzie - skorupy wokół siebie. Tak więc w każdym przedmiocie i w każdym żywym stworzeniu tkwi iskra boża, lecz każda taka iskra zamknięta jest w osobnej „muszli". Jedynie człowiek potrafi ją wyzwolić i na powrót złączyć z Początkiem. Może to uczynić poprzez uświęcające współżycie z rzeczami i użytkowanie ich w święty sposób, czyli tak, by w jego działaniach myśl skierowana była ku boskiej transcendencji. Dzięki temu boża immanencja uwalnia się z zamknięcia „muszli".
Ale także w człowieku, w każdym człowieku, tkwi boska siła. I w człowieku - znacznie bardziej niż w innych stworzeniach - może się ona wypaczyć, może zostać przez niego samego źle użyta. Zdarza się tak, gdy zamiast skierować ją w stronę pierwotnego źródła człowiek pozwala jej działać samopas i ulegać każdej przypadkowej pokusie; zamiast namiętności, która uświęca, człowiek robi z niej zły użytek. Jednak i wówczas droga odkupienia pozostaje otwarta: ktoś, kto całą mocą swego istnienia „odwróci się" w stronę Boga, ten w swoim miejscu we wszechświecie podźwignie bożą immanencję z poniżenia, które sam spowodował. Zadaniem człowieka, każdego człowieka, jest -wedle nauczania chasydów - potwierdzać w Bogu świat oraz siebie samego i w ten właśnie sposób przeobrażać siebie, a także świat.
SZUKANIE W SERCU
Rabbiego Szneura Zalmana, rawa (rabina) północnej Białorusi (zmarł w 1813) uwięziono w Petersburgu, gdyż mitnagdim (przeciwnicy chasydów) donieśli władzom o jego poglądach i sposobie życia. Kiedy czekał na proces, odwiedził go w celi dowódca żandarmów. Majestatyczna, spokojna twarz rabbiego, który siedział tak zatopiony w medytacjach, że z początku nawet nie zauważył gościa, była dla dowódcy, człowieka rozumnego, wyraźnym znakiem, jakiego rodzaju osobę ma przed sobą. Zaczął rozmawiać z więźniem i zadawał „wiele pytań, które nasunęły mu się podczas lektury Pisma. W końcu zapytał: Jak rozumieć to, że Bóg, który jest wszechwiedzący, pytał Adama: »Gdzie jesteś?«"
„Czy wierzysz - odparł raw - że Pismo jest wieczne i że każda epoka, każde pokolenie i każdy człowiek są w nim zapisane?" „Wierzę" - odpowiedział rozmówca. „Posłuchaj więc - rzekł raw - w każdej epoce Bóg pyta każdego człowieka: »Gdzie jesteś w swoim świecie? Tyle a tyle lat i dni spośród przeznaczonych tobie już upłynęło - dokąd zaszedłeś w świecie?« Bóg mówi coś takiego: »Przeżyłeś czterdzieści sześć lat. Jak daleko zawędrowałeś?«"
Gdy dowódca żandarmów usłyszał, że rabbi wymienił jego wiek, poderwał się z miejsca, poklepał go po ramieniu i zawołał: „Brawo!" Lecz serce mu zadrżało.
O czym opowiada ta historia?
Na pierwszy rzut oka przypomina opowieści z Tal-mudu, w których Rzymianin lub inny poganin odpytuje żydowskiego mędrca z wybranego fragmentu biblijnego, zamierzając wykazać domniemane sprzeczności w żydowskiej doktrynie religijnej. Mędrzec udziela jednak odpowiedzi, z której wynika, iż sprzeczność nie istnieje, bądź też zbija argumenty atakującego jakimś innym sposobem. Czasami do właściwej odpowiedzi dodaje osobiste napomnienie. Ale łatwo dostrzeżemy istotną różnicę między tamtymi opowieściami z Talmudu a naszą - chasydzką, przy czym w pierwszej w chwili wydaje się ona większa, niźli jest w istocie. Różnica polega na tym, że w historii chasydzkiej odpowiedź udzielona jest na innej płaszczyźnie niż zadane pytanie.
Dowódca chce ukazać rzekomą sprzeczność w doktrynie żydowskiej. Żydzi twierdzą, że Bóg jest wszechwiedzący, a tymczasem Biblia każe mu zadawać pytania - jak osobie, która chce się dowiedzieć czegoś, o czym nie wie. Bóg szuka Adama, gdy ten się ukrył. Woła w ogrodzie, pyta, gdzie Adam jest; wygląda na to, że nie wie. Skoro więc można się przed Nim ukryć - nie jest wszechwiedzący. Lecz zamiast objaśnić passus i rozwiązać widoczną sprzeczność rabbi traktuje tekst jako zaledwie punkt wyjścia dla wypomnienia dowódcy jego dotychczasowego życia, braku powagi, bezmyślności i nieodpowiedzialności. Pytanie całkiem nieosobiste. które, nawet ieśli dowńdra traktował \p «prin nie było w gruncie rzeczy pytaniem, lecz niejako formą polemiki, wywołało osobistą odpowiedź, a raczej oso- biste upomnienie rzucone w miejsce odpowiedzi. Wydaje się zatem, że z wzorca tamtych talmudycznych odpowiedzi nie pozostało nic oprócz napomnienia, które czasem im towarzyszyło.
Ale przyjrzyjmy się opowieści bliżej. Dowódcę intryguje fragment biblijnej historii o grzechu Adama. Odpowiedź rabbiego oznacza w istocie: „To ty jesteś Adamem, ty jesteś człowiekiem, którego Bóg pyta: »Gdzie jesteś?«" Mogłoby się zatem wydawać, że odpowiedź nie podaje wyjaśnienia fragmentu jako takiego. Jednak w rzeczywistości rzuca ona światło zarówno na sytuację biblijnego Adama, jak i każdego człowieka w każdym miejscu i czasie. Bo gdy tylko dowódca słyszy i uświadamia sobie, że biblijne pytanie i do niego jest skierowane, musi uzmysłowić sobie, co oznaczają słowa Boga: „Gdzie jesteś?", i to niezależnie od tego, czy pytanie zadawane jest Adamowi, czy komukolwiek innemu. Bóg nie spodziewa się usłyszeć czegoś, o czym sam nie wie; On chce wywołać w człowieku oddźwięk, który wywołać można jedynie przez to pytanie - pod warunkiem, że dosięgnie ono serca człowieka, że człowiek pozwoli, by dotarło do jego serca.
Adam ukrywa się, by uniknąć składania wyjaśnień, aby uciec od odpowiedzialności za swój sposób życia. Każdy człowiek ukrywa się z podobnej przyczyny, bo każdy człowiek jest Adamem i często znajduje się w analogicznej sytuacji. Dla uniknięcia odpowiedzialności za to, jak żyje, zmienia swoje życie w system kryjówek. Nieustannie chowając się „przed obliczem Boga", coraz bardziej zaplątuje się w grzechy. Aż w końcu spostrzega, że znajduje się w zupełnie odmiennej sytuacji, z każdym nowym dniem i z każdym nowym schowkiem bardziej podejrzanej. Można to precyzyjnie określić w następujący sposób: człowiek nie jest w stanie uciec przed wzrokiem Boga, ale próbując się przed Nim ukryć, chowa się przed samym sobą. Co prawda w nim samym jest Coś, co go szuka, lecz on stawia temu Czemuś coraz większe przeszkody. Pytanie ma na celu obudzenie człowieka i zburzenie tego systemu kryjówek, ma pokazać człowiekowi, dokąd zaszedł, i obudzić w nim silną wolę wydostania się stamtąd.
I teraz wszystko zależy od tego, czy człowiek odpowie na pytanie. Oczywiście każdemu zadrży serce, gdy je usłyszy, zupełnie tak jak dowódcy w naszej opowieści. Lecz system schowków może mu pomóc pokonać to uczucie. Bo Głos nie przychodzi w środku burzy zagrażającej życiu człowieka; jest słabym, cichym głosikiem, który łatwo zagłuszyć. A dopóki jest on zagłuszany, dopóty życie człowieka nie staje się drogą. Jakichkolwiek nie zaznałby sukcesów i przyjemności, ile władzy by nie posiadł, jakich czynów by nie dokonał - dopóki nie odpowie na Głos, jego życie pozostanie bezdrożem. Adam odpowiada na Głos, spostrzega własne zagubienie i wyznaje: „ukryłem się" - taki jest początek drogi człowieka. Odważne poszukiwanie we własnym sercu to początek drogi w życiu człowieka, to powtarzający się wciąż od nowa początek drogi ludzkiej. Ale szukanie w sercu jest skuteczne jedynie wtedy, gdy prowadzi do drogi. Istnieje bowiem również jałowy rodzaj szukania w sercu, który nie powoduje niczego prócz samoudręki, rozpaczy i jeszcze większego zagubienia. Gdy Rabbi z Ger (Góry Kalwarii) objaśniając Pismo, dochodził do słów, które Jakub kieruje do swego sługi: „Gdy cię spotka mój brat Ezaw i zapyta: »Czyim jesteś sługą, dokąd idziesz i czyje jest to stado, które prowadzisz?«", mówił do swoich uczniów: „Zważcie, jak podobne są pytania Ezawa do tego, co głosili nasi Mędrcy: »Rozważ trzy rzeczy. Wiedz, skąd przychodzisz, dokąd zdążasz i komu masz zdać rachunek. Bądźcie bardzo ostrożni, gdyż wielka ostrożność winna kierować człowiekiem, który rozważa te trzy rzeczy - czy to aby nie Ezaw w nim pyta. Bo Ezaw też może zadać te pytania i pogrążyć człowieka w ciemnościach".
Istnieje bowiem pytanie diabelskie, fałszywe, które małpuje pytanie Boga będące pytaniem o Prawdę. Charakteryzuje się tym, że nie poprzestaje na: „Gdzie jesteś?", lecz ciągnie dalej: „Z miejsca, do którego zaszedłeś, nie ma drogi wyjścia". Jest to błędny sposób szukania w sercu, który nie skłania człowieka do dokonania zwrotu i nie prowadzi go do drogi. Przeciwnie - przedstawia ono zwrot jako rzecz beznadziejną i przez to doprowadza do takiego punktu, że wydaje się, iż jakikolwiek zwrot jest już niemożliwy i człowiek może żyć dalej jedynie dzięki diabelskiej, grzesznej pysze.
Rabbi Ber z Radoszyc poprosił raz swego nauczyciela, Jasnowidza z Lublina: „Wskaż mi jedną główną drogę służenia Bogu". Cadyk odparł: „Nie można powiedzieć człowiekowi, jaką drogę powinien obrać. Bo jedna droga służenia Bogu wiedzie poprzez studia, druga poprzez modlitwę, inna przez posty, a jeszcze inna przez jedzenie. Każdy winien uważnie zbadać, ku jakiej drodze skłania się jego serce, a następnie poświęcić się jej ze wszystkich swoich sił".
Powyższa opowieść poucza nas przede wszystkim o tym, jaki ma być nasz stosunek do prawdziwej służby Bogu, którą przed nami pełnili inni. Mamy ją podziwiać i uczyć się z niej, lecz nie powinniśmy jej dokładnie naśladować. Wielkie i święte czyny innych służą nam za przykład, jako że pokazują w konkretny sposób, czym jest wielkość i świętość, lecz nie są wzorami, które można kopiować. Choćby nasze osiągnięcia były bardzo nieznaczne w porównaniu z dokonaniami naszych przodków, ich prawdziwa wartość tkwi w tym, że realizujemy je na swój sposób i własnym wysiłkiem.
Pewien chasyd spytał raz Magida (Kaznodzieję) ze Złoczowa: „Mówi się nam, że każdy Izraelita ma obowiązek pytać: »Kiedy moje prace staną się podobne do prac moich ojców - Abrahama, Izaaka i Jakuba?« Jak to rozumieć? Jak możemy w ogóle ośmielać się myśleć, że zdołalibyśmy dokonać tego, co nasi ojcowie?"
17 Rabbi wyjaśnił: „Podobnie jak nasi ojcowie ustanawiali nowe sposoby służenia i każdy z nich znajdował inny rodzaj służby, zgodny z jego charakterem: ten służenie miłością, ów surową sprawiedliwością, jeszcze inny pięknem - tak i każdy z nas na swój własny sposób powinien wprowadzać coś nowego do nauki i służby bożej i czynić to, co jeszcze nie zostało zrobione".
Każda przychodząca na świat osoba przynosi ze sobą coś nowego, co nigdy przedtem nie istniało, coś oryginalnego i niepowtarzalnego. „Każdy, kto należy do Izraela, ma obowiązek wiedzieć i brać pod uwagę to, że jest niepowtarzalny w świecie ze swym szczególnym charakterem i że nikogo takiego przed nim na świecie nie było, bo gdyby ktoś podobny wcześniej istniał, świat by go już nie potrzebował. Każdy człowiek jest nowym zjawiskiem w świecie i został powołany, by wypełnić swą jednorazowość na ziemi. Zaprawdę z tego właśnie powodu opóźnia się przyjście Mesjasza". Najważniejszym celem każdego człowieka jest urzeczywistnienie jego unikalnych możliwości, tych, których nigdy przedtem nie było i nigdy potem nie będzie, nie zaś powtarzanie czegoś, co ktoś inny, choćby nawet największy, kiedyś już zrobił.
Mądry rabbi Bunam, gdy był już stary i utracił wzrok, rzekł pewnego razu: „Nie chciałbym zamienić się miejscami z naszym ojcem Abrahamem! Cóż by Bogu z tego przyszło, gdyby Abraham stał się ślepy jak Bunam, a ślepy Bunam jak Abraham?".
Tę samą myśl wyraził jeszcze dosadniej rabbi Zusja, który tuż przed śmiercią rzekł: „W przyszłym świecie nie będą mnie pytać: »Czemu nie byłeś Mojżeszem?« Zapytają: »Czemu nie byłeś Zusją?«"
Mamy zatem do czynienia z koncepcją opartą na założeniu, że ludzie są zasadniczo do siebie niepodobni, i która nie próbuje ich ujednolicić. Wszyscy ludzie mogą dotrzeć do Boga, ale każdy ma inną drogę. Wielka szansa rodzaju ludzkiego leży w tej właśnie nie-identyczności osób, w zróżnicowaniu ich cech i skłonności. To, że Bóg jest wszechogarniający, przejawia się w nieskończonej ilości dróg, jakie do Niego prowadzą, z których każda otwarta jest dla jakiegoś człowieka. Kiedy kilku uczniów pewnego zmarłego cadyka przybyło do Jasnowidza z Lublina i dziwiło się, że jego obyczaje są tak odmienne od nawyków ich nieżyjącego mistrza, ten zawołał: „Cóż to byłby za Bóg, gdyby można mu było służyć tylko w jeden sposób!" Dzięki temu, że każdy człowiek ze swojego miejsca i w sposób określony przez jego własną naturę zdolny jest dotrzeć do Boga, cała ludzkość jako taka może do Niego dotrzeć poprzez mnogie wysiłki na wszystkich tych różnych drogach.
Bóg nie mówi: „Ta droga prowadzi do mnie, a tamta nie", lecz: „Cokolwiek czynisz, może być drogą do mnie, pod warunkiem że postępujesz w taki sposób, że to wiedzie do mnie". Jednakże rzeczy, których może i powinna dokonać konkretna osoba, mogą być objawione jedynie jej samej. Dlatego, jak już mówiłem, badanie osiągnięć kogoś innego po to, by mu dorów nać, nie miałoby najmniejszego sensu, gdyż człowiek zgubiłby po drodze to właśnie, do czego on i tylko on został powołany. Baal Szem powiedział: „Każdy człowiek powinien postępować zgodnie ze swoim »szczeblem«. Jeżeli czyni inaczej, jeśli zajmuje »szczebel« swego bliźniego i porzuca własny, nie posiądzie ani jednego, ani drugiego". Zatem droga, po której człowiek może dojść do Boga, jest mu objawiona jedynie poprzez poznanie samego siebie, poznanie swoich najważniejszych cech i skłonności. „Każdy nosi w sobie coś drogocennego, czego nie ma nikt inny". Jednak owo drogocenne „coś" w człowieku zostaje mu objawione dopiero wtedy, gdy prawidłowo rozpozna swoje najsilniejsze uczucie, swoje najgłębsze pragnienie, to, co w nim samym porusza jego najgłębszą istotę.
W wielu wypadkach człowiek zna to najsilniejsze uczucie jedynie w postaci jakiejś namiętności, „złego popędu", który czyha, by go zwieść na manowce. Naturalną rzeczy koleją to najsilniejsze pragnienie, które człowiek próbuje zaspokoić, ochoczo zwraca się ku wszystkiemu, co tylko pojawia się na jego drodze. Dlatego również siła tego uczucia czy impulsu, musi być kierowana od tego, co przypadkowe, do tego, co zasadnicze, od tego, co „względne, do tego, co absolutne. Wówczas człowiek odnajduje drogę. Pewien cadyk powiedział kiedyś: „Pod koniec Księgi Eklezjastesa czytamy: »Koniec mowy. Wszystkiego tego wysłuchawszy: Boga się bój«.
Za jakąkolwiek rzeczą podążać będziesz aż do końca, usłyszysz tam, u kresu, to jedno: »Boga się bój!« I to jedno jest wszystkim. Nie ma w świecie rzeczy, która nie pokazuje drogi do bojaźni bożej i do służenia Bogu. Wszystko jest przykazaniem". Jednak w żadnym razie nie powinniśmy przebywając na ziemi, gdzie przyszło nam żyć, odwracać się od rzeczy i istnień, które spotykamy w drodze i które pociągają nasze serca. Mamy za zadanie, właśnie poprzez uświęcanie naszego związku z nimi, zapoznać się ze wszystkim, co przejawia się w nich jako piękno, przyjemność, radość. Chasydyzm uczy, że radowanie się w świecie, jeżeli tylko radujemy się całą naszą istotą, prowadzi do radowania się w Bogu.
Jedno, co w opowieści o Jasnowidzu zdaje się temu przeczyć, to fakt, że wśród przykładów „dróg" znajdujemy nie tylko jedzenie, lecz również post. Lecz gdy rozważymy to w całym kontekście nauki chasydów, zrozumiemy, że choć oderwanie się od natury, porzucenie naturalnego trybu życia, może w wypadku niektórych ludzi być koniecznym punktem startu w ich drodze lub niezbędnym aktem odizolowania się w szczególnie ważnym momencie egzystencji, to jednak nigdy nie obejmuje całej drogi. Niektórzy ludzie muszą zacząć od postu, a nawet zaczynać tak wciąż i wciąż na nowo, bo tylko poprzez ascezę mogą wyrwać się z niewoli świata, dokładnie przeszukać własne serce i osiągnąć ostateczną komunię z Absolutem.
Lecz asceza nigdy nie powinna zawładnąć życiem człowieka. Człowiek może oderwać się od natury jedynie po to, by znów do niej wrócić i w uświęconym z nią kontakcie odnaleźć swą drogę do Boga.
Biblijny fragment mówiący o spotkaniu Abrahama z trzema aniołami: „I stał nad nimi pod drzewem, a oni jedli" rabbi Zusja objaśniał w następujący sposób: człowiek stoi ponad aniołami, gdyż wie coś, co jest im nie znane: że jedzenie może być uświęcone przez intencję jedzącego. Poprzez Abrahama nienawykli do jedzenia aniołowie uczestniczyli w intencji, poprzez którą patriarcha poświęcał jedzenie Bogu. Każda naturalna czynność, jeśli jest uświęcana, prowadzi do Boga; natura zaś potrzebuje człowieka do tego, czego nie zdołałby dokonać żaden anioł - mianowicie do uświęcania.
ZDECYDOWANIE
Jeden z chasydów Jasnowidza z Lublina pościł pewnego razu od soboty do soboty. W piątek po południu zaczął odczuwać palące pragnienie i zdawało mu się, że za chwilę umrze. Zobaczył studnię, podszedł do niej i nachylił się, żeby zaczerpnąć wody. Ale natychmiast uświadomił sobie, że pozostała mu jeszcze tylko jedna godzina, że omal nie zniszczył wysiłku całego tygodnia. Nie napił się więc, tylko odszedł od studni. Wtedy ogarnęło go uczucie dumy, że przeszedł zwycięsko tę trudną próbę. Gdy jednak zdał sobie z tego sprawę, rzekł w duchu: „Lepiej bym się napił, niźliby moje serce miało ulec pysze". Zawrócił więc do studni, lecz gdy już się pochylał, by zaczerpnąć wody, poczuł, że pragnienie znikło. Gdy rozpoczął się szabat, wszedł do domu nauczyciela. Ledwie przekroczył próg, rabbi zawołał do niego: „Łatanina!"
Kiedy w młodości po raz pierwszy usłyszałem tę historię, uderzyła mnie surowość, z jaką mistrz potraktował swego pilnego ucznia. Biedak nie szczędził największych wysiłków dla dokonania trudnego dzieła ascetycznego. Kusiło go, by złamać post, ale odepchnął pokusę - i oto jedyną nagrodą po tych wszystkich przejściach są wyrazy dezaprobaty ze strony nauczyciela. To prawda, że pierwsze zawahanie ucznia miało swe źródło we władzy ciała nad duchem, władzy, którą należało pokonać, lecz drugie wypływało z prawdziwie szlachetnych pobudek: lepiej upaść niż dla zwycięstwa ulec pysze. Jak można kogoś besztać za taką walkę wewnętrzną? Czy nie za dużo od niego żądano?
Wiele lat później (bez mała ćwierć wieku temu), kiedy przypomniałem sobie tę tradycyjną opowieść, zrozumiałem, że nie chodziło w niej o domaganie się czegokolwiek od człowieka. Cadyk z Lublina nie był zwolennikiem ascezy, więc chasyd z całą pewnością nie pościł po to, by mu sprawić przyjemność, lecz by podnieść własną duszę na wyższy „szczebel". Sam Jasnowidz przyznawał, że post może służyć temu celowi w początkowej fazie rozwoju osoby, a także później, w krytycznych momentach życia. Komentarz mistrza, obserwującego z prawdziwym zrozumieniem przebieg przedsięwzięcia swojego ucznia, oznaczał niewątpliwie: „To nie jest właściwy sposób osiągania wyższego szczebla". Przestrzegał on ucznia przed czymś w jego naturze, co przeszkadzało mu osiągnąć zamierzony cel. Wydaje się dosyć jasne, gdzie leżał powód. Wymówki dotyczyły działania i następującego zaraz po nim wycofywania się. A więc to chwiejny, niezdecydowany charakter człowieka uczynił całą rzecz wątpliwą. Przeciwieństwem „łataniny" jest dzieło „z jednej sztuki materiału". Jak zatem stworzyć dzieło „z jednej sztuki materiału"? Można tego dokonać mając jednolitą duszę.
Jednakże dalej trapi nas pytanie, czy ów człowiek nie został potraktowany nazbyt surowo. Świat jest tak urządzony, że jeden ma duszę - czy to „z natury", czy też „dzięki łasce", jakkolwiek to zwać - jednolitą, duszę z jednej sztuki, i dlatego wykonuje dzieła jednolite, dzieła z jednej sztuki, gdyż do takich właśnie skłania go własna dusza. Inny natomiast ma duszę podzieloną, skomplikowaną, pełną sprzeczności, co w naturalny sposób wpływa na jego uczynki: ich chwiejność i powikłanie mają źródło w wahaniach i powikłaniach duszy, a jej niepokój przejawia się w niespokojnych działaniach. Cóż więcej może uczynić tak ukształtowany człowiek jak tylko starać się pokonywać pokusy, które spotyka na drodze do tego, co w danej chwili jest jego celem? Cóż może więcej jak w trakcie pracy „zbierać się w sobie", to jest wciąż od nowa skupiać swoją rozchwianą duszę i starać się skoncentrować na obranym celu. Albo nawet - jak chasyd w naszej historii - jeśli dotknie go pycha, poświęcić cel, aby ocalić duszę?
Dopiero gdy w świetle tych pytań poddamy naszą historię nowemu oglądowi, zrozumiemy naukę zawartą w negatywnej ocenie Jasnowidza. Głosi ona, że człowiek może scalić swą duszę. Człowiek z rozdartą i pełną sprzeczności duszą nie jest bezradny. Jądro jego duszy, boska siła ukryta w jej głębinach, może na nią wpłynąć, zmienić ją, związać przeciwstawne siły, skupić różnicujące ją elementy - doprowadzić do scalenia duszy. To scalenie musi nastąpić, zanim człowiek podejmie się jakiegoś niecodziennego zadania. Albowiem tylko ze scaloną duszą będzie w stanie wykonać rzecz tak, że nie wyjdzie z tego „łatanina", lecz dzieło „z jednej sztuki materiału". Zatem Jasnowidz wyłajał chasyda za to, że podjął się swego przedsięwzięcia, nie mając wpierw scalonej duszy. Jedności duszy nie można osiągnąć w trakcie pracy. Nie wolno też zakładać, że dokona się tego za pomocą ascezy. Asceza może oczyszczać i pomóc w koncentracji, lecz nie może utrzymać tego stanu aż do osiągnięcia celu - nie może obronić duszy przed jej własnymi sprzecznościami.
Jednak nie wolno nam zapominać o pewnej sprawie: jedność duszy nigdy nie jest ostateczna. Podobnie jak dusza od samego urodzenia bardzo jednolita bywa czasem trapiona wewnętrznymi problemami, tak dusza walcząca o swą jedność, choćby nawet najpotężniej, nigdy nie może całkowicie jej osiągnąć. Ale każde zadanie wykonane z jednolitą duszą działa na rzecz nowej, jeszcze pełniejszej unifikacji i prowadzi, choćby wszelkimi możliwymi opłotkami, ku jedności bardziej stabilnej niż poprzednia. W taki sposób człowiek osiąga wreszcie stan, w którym może polegać na swojej duszy, gdyż jej jedność jest tak wielka, że rozwiązuje sprzeczności łatwo i bez wysiłku. Oczywiście nawet wówczas przydaje się czujność, lecz może to być czujność rozluźniona.
Pewnego dnia podczas święta Chanuki rabbi Nachum, syn rabbiego z Różyna, wszedł do Domu Nauki w czasie, gdy go się tam nie spodziewano, i zastał uczniów grających w warcaby, jak to było podówczas w zwyczaju. Na widok cadyka zawstydzeni uczniowie przerwali grę. Lecz on łagodnie skinął głową i zapytał: „Czy znacie reguły gry w warcaby?" Ponieważ oni nie śmieli się odezwać, sam dał odpowiedź: „Powiem wam, jakie są reguły tej gry. Pierwsza - nie wolno robić dwóch ruchów na raz. Druga - można posuwać się tylko do przodu, nigdy do tyłu. Trzecia - gdy osiągnie się ostatni rząd, można poruszać się w dowolnym kierunku". Jednakże to, co nazywamy zjednoczeniem duszy, byłoby całkowicie źle zrozumiane, gdyby „duszę" pojmować inaczej niż jako całego człowieka, to znaczy ciało i ducha równocześnie. Dusza nie będzie naprawdę zjednoczona, jeśli nie zostaną zjednoczone wszystkie energie ciała, wszystkie organy cielesne. Baal Szem interpretował fragment biblijny: „Każdego dzieła, które twa ręka napotka, podejmij się z całej twej mocy" w następujący sposób: każdą pracę należy wykonywać wszystkimi swymi członkami; to znaczy, że powinna w niej uczestniczyć całość fizycznej istoty człowieka, żadna jego część nie może pozostawać na zewnątrz. W ten sposób człowiek staje się jednością ciała i ducha, a jego dzieła są „z jednej sztuki materiału".
Zaczynając od samego siebie
Pewnego razu rabbi Izaak z Warki gościł u siebie kilku wybitnych Izraelitów. Rozmawiali o tym, jak ważny dla domu jest uczciwy i pracowity służący. Goście twierdzili, że dobry sługa to dobry zarządca, i podawali przykład biblijnego Józefa, dzięki któremu domostwo prosperowało. Rabbi Izaak zaoponował: „Ja też wpierw tak myślałem - rzekł - lecz mój nauczyciel przekonał mnie, że wszystko zależy od pana domu. Wiedzcie, że w młodości żona sprawiała mi wiele kłopotów i choć ja sam jakoś z nią dochodziłem do ładu, żal mi było naszych służących. Zwróciłem się więc do nauczyciela, rabbiego Dawida z Lelowa, i spytałem go, czy nie powinienem sprzeciwić się żonie. »Czemu mnie o tym mówisz? Mów do siebie!« - to była cała jego odpowiedź. Długo zastanawiałem się nad tymi słowami, nim pojąłem ich znaczenie. Zrozumiałem je dopiero wtedy, gdy przypomniałem sobie powiedzenie Baal Szema: »Jest myśl, jest mowa i jest działanie. Myśl odnosi się do żony, mowa do dzieci, a działanie do sług. Kto znajdzie sposób na dojście do ładu z wszystkimi trzema, temu zawsze będzie się dobrze wiodło«. Wówczas zrozumiałem, co mój nauczyciel miał na myśli - że wszystko zależy ode mnie".
Historia ta dotyka jednego z najgłębszych i najtrudniejszych problemów w naszym życiu - rzeczywistej genezy konfliktów między ludźmi.
Przejawy konfliktów bywają zazwyczaj tłumaczone albo przez motywy, których sprzeczające się strony są świadome w momencie sporu, a także przez obiektywne sytuacje i procesy, które warunkują te motywy i w które strony są uwikłane; albo przez nieuświadomione kompleksy, do których motywy kłótni mają się tak, jak symptomy choroby do właściwych zmian w organizmie. Nauczanie chasydów zgadza się z powyższą koncepcją w tym sensie, że ono także wywodzi problematykę życia zewnętrznego z wewnętrznego; różni się jednak w dwóch zasadniczych punktach -teoretycznym i praktycznym, przy czym ów praktyczny jest nawet ważniejszy od pierwszego.
Różnica teoretyczna polega na tym, że nauka chasydów nie zajmuje się badaniem poszczególnych problemów psychicznych, lecz traktuje człowieka jako całość. Nie chodzi wszakże o różnicę ilościową. Koncepcja chasydzka wywodzi się ze spostrzeżenia, że wyizolowanie z całości poszczególnych elementów i cząstkowych procesów przeszkadza oglądowi tej całości i że rzeczywistą transformację, prawdziwą odbudowę - najpierw samej osoby, a następnie jej związków z innymi ludźmi - można osiągnąć jedynie przez zrozumienie całości jako całości. Ujmując rzecz paradoksalnie: poszukiwanie środka ciężkości przesuwa ów środek i tym samym udaremnia całą próbę rozwiązania problemu. Nie oznacza to, że nie trzeba rozważać poszczególnych zjawisk duchowych; jednak żadne z nich nie powinno znajdować się w centrum naszej uwagi, jak gdyby wszystko inne dało się z niego wy- prowadzić. Powinny one wszystkie być raczej punktami wyjścia - nie pojedynczo, lecz w swych życiowych związkach. Różnica praktyczna polega na tym, że chasydyzm nie traktuje człowieka jako przedmiot badania, lecz wzywa go do „zaprowadzenia ładu". Przede wszystkim człowiek musi zdać sobie sprawę, że sytuacje konfliktowe pomiędzy nim a innymi ludźmi są tylko skutkiem konfliktu w jego własnej duszy, a zatem powinien próbować przezwyciężyć konflikt wewnętrzny, aby następnie wyjść do drugiego człowieka i ustanowić z nim nowy, przeobrażony związek.
Człowiek odruchowo próbuje uniknąć zwrotu tak radykalnego i nieprzyjemnego w porównaniu z tym, do czego jest przyzwyczajony w swych relacjach ze światem. Wobec osoby, która dopomina się tej zmiany, lub wobec własnej duszy (jeśli to ona wysuwa podobne żądanie) powołuje się chętnie na argument, że w każdym konflikcie uczestniczą dwie strony i że jeśli od niego wymaga się przeniesienia uwagi z zewnętrznego źródła konfliktu na wewnętrzne, należałoby tego również oczekiwać od przeciwnika. Jednakże samo to podejście - gdy człowiek postrzega siebie samego tylko jako jednostkę w odniesieniu do innych jednostek, nie zaś jako rzeczywistą osobę, której przemiana wpływa na przemianę całego świata - zawiera zasadniczy błąd zdecydowanie odrzucany przez naukę chasydzką. Podstawową sprawą jest zacząć od siebie samego i w takim momencie człowieka nie powinno zajmować nic więcej. Każde inne podejście odciągnęłoby go od tego, co właśnie zaczyna, i zniszczyłoby w zarodku całe śmiałe przedsięwzięcie.
Rabbi Bunam nauczał: „Nasi mędrcy mówią: »Szu-kaj pokoju w sobie«. Nie można znaleźć pokoju gdzie indziej niż tylko w sobie samym. Czytamy w psalmie: »Nie znają pokoju kości moje z powodu grzechu mego«. Gdy człowiek odnajdzie pokój w sobie samym, będzie mógł czynić pokój w całym świecie".
Jednakże historia, od której rozpocząłem, nie ogranicza się do ukazania w ogólny sposób prawdziwego źródła konfliktów zewnętrznych, tj. konfliktu wewnętrznego. W cytowanym wyżej powiedzeniu Baal Szem precyzyjnie określa, na czym polega właściwy konflikt wewnętrzny. Jest to konflikt pomiędzy trzema zasadami rządzącymi istnieniem i życiem człowieka: zasadą myśli, zasadą mowy i zasadą działania. Źródłem wszelkich konfliktów między mną a bliźnim jest fakt, że nie mówię tego, co myślę, i nie robię tego, co mówię. A to zaciemnia i zatruwa, wciąż na nowo i w coraz większej mierze, sprawy między mną a drugim człowiekiem. I oto ja w swojej dezintegracji wewnętrznej nie jestem już w stanie panować nad sytuacją, lecz wbrew własnym złudzeniom staję się jej niewolnikiem. Naszymi sprzecznościami i kłamstwami podsycamy sytuacje konfliktowe, oddajemy im władzę nad nami aż do całkowitego zniewolenia. Stąd nie ma już wyjścia jak tylko poprzez dogłębne uświadomienie sobie, że wszystko zależy ode mnie samego, i poprzez stanowczą decyzję: zaprowadzę ład w sobie samym.
Żeby stać się zdolnym do wielkiej przemiany, człowiek musi odnaleźć drogę od przypadkowych czynników swojej egzystencji do własnego „ja". Musi odnaleźć swoje „ja" - nie błahe ego samolubnej jednostki, ale głębsze „ja" osoby żyjącej w związku ze światem. To również przeciwne jest wszystkiemu, do czego przywykliśmy.
Chciałbym zamknąć niniejszy rozdział starym żartem przypomnianym przez pewnego cadyka. Historię tę opowiedział rabbi Chanoch: Żył raz bardzo głupi człowiek. Gdy rano wstawał, było mu tak trudno znaleźć ubranie, że wieczorem niemal bał się pójść spać na myśl, co go czeka nazajutrz. Pewnego razu zdobył się wreszcie na wysiłek, wziął papier, ołówek i rozbierając się, zapisywał dokładnie, gdzie co kładzie. Następnego ranka, bardzo z siebie zadowolony, wziął papier i przeczytał: „jarmułka" - oto ona, i wsadził ją na głowę; „spodnie" - tu leżą, i włożył je na siebie. Tak zrobił ze wszystkim, aż w końcu był już całkiem ubrany. „Wszystko to pięknie, ale gdzie ja jestem?" -spytał wielce zafrasowany. „Gdzie w świecie jestem?" Szukał i szukał, lecz na próżno - nie mógł sam siebie znaleźć. „I tak to właśnie z nami jest" - zakończył opowieść rabbi.
Nie zajmować się wyłącznie sobą
Rabbi Chaim z Sącza ożenił swojego syna z córką rabbiego Eliezera. Następnego dnia po weselu odwiedził ojca panny młodej i rzekł: „Teraz jesteśmy spowinowaceni, więc nie czuję się już obco i mogę wyjawić, co mnie gnębi. Widzisz, mam siwe włosy i brodę, a nie zdołałem się jeszcze pokajać!"
„Przyjacielu - odparł rabbi Eliezer - myślisz tylko o sobie. A gdybyś tak zapomniał o sobie i pomyślał o świecie?"
Słowa te zdają się przeczyć wszystkiemu, co dotychczas powiedziałem o nauczaniu chasydów. Dowiedzieliśmy się bowiem, że każdy powinien szukać we własnym sercu, wybrać swą indywidualną drogę, doprowadzić swoje istnienie do jedności, zacząć od samego siebie. I oto teraz słyszymy, że człowiek powinien zapomnieć o sobie. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej temu nakazowi, spostrzeżemy, że nie tylko jest on spójny z pozostałymi, lecz co więcej - doskonale pasuje do całości. Tworzy konieczną więź, stanowi niezbędny etap i ma swoje własne miejsce. Trzeba jedynie zadać pytanie: „Po co?" Po co mam wybierać własną drogę? Po co scalać swoje życie? Odpowiedź brzmi: nie dla siebie samego. Dlatego właśnie poprzedni nakaz głosił: zacząć od siebie samego. Zacząć, lecz na sobie samym nie skończyć, nie traktować siebie jako cel. Próbować siebie zrozumieć, lecz nie zajmować się jedynie sobą.
Widzimy oto cadyka, człowieka mądrego, pobożnego i łagodnego, który na starość czyni sobie wymówki, że nie dokonał jeszcze prawdziwego zwrotu. Udzielona mu odpowiedź świadczy niewątpliwie o przekonaniu, że nazbyt przecenia on swój grzech, a umniejsza dokonaną już pokutę. Lecz znaczenie słów rabbiego Eliezera sięga dalej. Ogólnie biorąc powiada on: „Nie zamartwiaj się tym, co w przeszłości zrobiłeś źle, lecz siły duchowej, którą obecnie trwonisz czyniąc sobie wyrzuty, użyj w takim aktywnym związku ze światem, do jakiego zostałeś przeznaczony. Nie samym sobą powinieneś się zajmować, lecz światem".
Przede wszystkim powinniśmy właściwie zrozumieć, co nam tu powiedziano o zwrocie. Wiadomo, że zwrot znajduje się w samym centrum żydowskiej koncepcji drogi człowieka. Zwrot może spowodować jego wewnętrzną odnowę i zmienić jego pozycję w świecie bożym. Ten, kto dokonuje zwrotu, postrzegany jest jako stojący wyżej od doskonałego cadyka, który nie zna otchłani grzechu. Lecz zwrot oznacza, tu coś znacznie więcej niż pokajanie się i odprawianie pokuty. Oznacza, iż poprzez odwrócenie całej swej istoty człowiek, który zagubił się w labiryncie samolubstwa, gdzie przez cały czas uważał samego siebie za cel ostateczny, odnajduje drogę do Boga, czyli drogę do wypełnienia szczególnego zadania, do którego nikt inny, lecz on właśnie został przez Boga przeznaczony. Pokuta może być jedynie bodźcem do dokonania takiego czynnego zwrotu. Człowiek, który nieustannie trapi się pokutą i zamęcza myślami, że jego uczynki pokutne są niewystarczające, pozbawia dzieło zwrotu najlepszej cząstki swojej energii. W swoim kazaniu na Dzień Pojednania Rabbi z Ger przestrzegał przed podobnym samoudręczaniem się nauczając: „Kto źle postąpił i mówi o tym, i myśli o tym przez cały czas, ten nie wypala ze swoich myśli niegodziwości, którą popełnił. A że cokolwiek się myśli, tym się jest - albowiem cała dusza człowieka zawiera się w jego myślach - zatem człowiek w niegodziwości pozostaje. Z całą pewnością nie będzie on zdolny do dokonania zwrotu, bo jego dusza staje się coraz bardziej chropawa, a serce zatwardziałe. A jakby tego było mało, może go jeszcze ogarnąć przygnębienie. Co można poradzić? Czy się gnój odgarnie w tę, czy w tamtą stronę, zawsze pozostanie gnojem. Zgrzeszyłem czy nie zgrzeszyłem - cóż to daje Niebu? Dokładnie wtedy gdy nad tym rozmyślam, powinienem raczej nawlekać sznury pereł Niebu ku rozkoszy! Dlatego zostało napisane: »Porzuć zło i czyń dobro« - odwróć się całkowicie od złego, nie zatrzymuj się nad nim, i czyń dobro. Źle postąpiłeś? Możesz zadośćuczynić przez czynienie dobrze".
Jednakże znaczenie naszej opowieści wykracza jeszcze dalej. Ten, kto nieustannie torturuje się myślą, że nie dość się pokajał, zabiega w istocie rzeczy o zbawienie własnej duszy, o swój osobisty udział w wieczności. Odrzucając takie nastawienie, chasydyzm wyciąga jedynie wnioski z nauk całego judaizmu. Jednym z głównych punktów różniących chrześcijaństwo od judaizmu jest to, że czyni ono zbawienie każdego człowieka jego najwyższym celem. Judaizm natomiast uważa duszę każdego człowieka za służebną cząstkę Stworzenia Bożego, które poprzez pracę ludzką stać się ma Królestwem Bożym. Dlatego też żadna dusza nie jest nakierowana na samą siebie, na własne zbawienie. Wprawdzie każda powinna poznać samą siebie, oczyścić się i udoskonalić, lecz nie gwoli samej sobie - ani dla szczęścia doczesnego, ani też dla wiecznej szczęśliwości - lecz dla tej pracy, która została jej przeznaczona do wykonania w świecie. Trzeba zapomnieć o sobie i mieć w myślach cały świat.
Poszukiwanie indywidualnego zbawienia pojmowane jest zatem jako najbardziej wyrafinowana forma egocentryzmu, co chasydyzm odrzuca z całą stanowczością, zwłaszcza w przypadku człowieka, który już odnalazł i wykształcił swoje „ja". Rabbi Bunam powiedział: „Napisane jest: »I wziął Korach«. Cóż on takiego wziął? Chciał wziąć sam i dlatego nic, co uczynił, nie ma wartości". Bunam przeciwstawiał wiecznemu Korachowi wiecznego Mojżesza, człowieka pokornego, którego uczynki nie były nakierowane na siebie samego. Rabbi Bunam nauczał: „W każdym pokoleniu odradza się dusza Mojżesza i Koracha. I jeśli kiedyś, w przyszłym świecie, dusza Koracha podda się duszy Mojżesza, Korach będzie odkupiony".
Rabbi Bunam postrzega zatem historię ludzkości na drodze do odkupienia jako proces, w którym uczestniczą dwa rodzaje ludzi: dumni, którzy aczkolwiek często w bardzo wysublimowanej formie, myślą o sobie samych, oraz pokorni, którzy we wszystkich sprawach kierują myśli ku światu. Jedynie wtedy gdy duma podda się pokorze, może zostać odkupiona, i dopiero wtedy gdy zostanie odkupiona, odkupiony zostanie świat.
Po śmierci rabbiego Bunama jeden z jego uczniów, wspomniany już Rabbi z Ger, z którego kazania na Dzień Pojednania przytoczyłem kilka zdań, powiedział: „Rabbi Bunam miał klucze do wszystkich niebios. A czemużby nie? Człowiekowi, który nie myśli o sobie, dane są wszystkie klucze".
Najwybitniejszy spośród uczniów rabbiego Bunama, rabbi Mendel z Kocka, postać wśród cadyków prawdziwie tragiczna, powiedział pewnego razu do swego zgromadzenia: „Czegóż właściwie domagam się od was? Jedynie trzech rzeczy: żebyście nie szukali ukradkiem poza samymi sobą, nie podglądali innych i nie nastawiali się wyłącznie na siebie samych". Znaczy to po pierwsze, że każdy powinien chronić i uświęcać swą szczególną duszę we właściwym dla niej miejscu; po drugie - każdy winien szanować tajemnicę bliźniego, nie zaś zaglądać z bezwstydną ciekawością i czerpać z tego korzyści; i wreszcie po trzecie - każdy w swoim związku ze światem powinien baczyć, by nie stać się celem samym dla siebie.
Tu, gdzie jesteśmy
Rabbi Bunam zwykł opowiadać młodym ludziom, którzy po raz pierwszy do niego przychodzili, historię o rabbim Ajzyku, synu rabbiego Jankiela z Krakowa. Przeżył on wiele lat w ubóstwie, co jednak nigdy nie zachwiało jego wiarą w Boga. Aż wreszcie przyśniło mu się, że ktoś nakazuje mu szukać skarbu w Pradze pod mostem wiodącym do pałacu królewskiego. Gdy ten sam sen powrócił po raz trzeci, rabbi Ajzyk naszykował się do drogi i wyruszył do Pragi. Ale mostu strzeżono w dzień i w nocy, więc rabbi Ajzyk nie odważył się nawet zacząć kopać. Mimo to każdego ranka przychodził w okolice mostu i spacerował sobie aż do wieczora. W końcu zauważył go dowódca strażników i grzecznie spytał, czy czegoś szuka lub na kogoś czeka. Rabbi Ajzyk opowiedział wtedy sen, który go przywiódł z daleka. Dowódca wybuchnął śmiechem: „A więc w pogoni za snem zdarłeś, biedaku, buty, by się tu dostać! Gdybym ja wierzył w sny, musiałbym jechać do Krakowa, bo raz mi się przyśniło, że mam wykopać skarb pod piecem pewnego Żyda, Ajzyka syna Jankiela. Tak, tak właśnie się nazywał: Ajzyk syn Jankiela. Już sobie wyobrażam, jak by to wyglądało! Musiałbym stukać do wszystkich drzwi, bo tam połowa Żydów ma na imię Ajzyk, a druga połowa Jankiel". I znów zatrząsł się ze śmiechu. Rabbi Ajzyk pożegnał go, wrócił do domu, wykopał skarb spod pieca i wybudował synagogę zwaną „Bóżnicą rabbiego Ajzyka i rabbiego Jankiela".
„Weźcie sobie tę historię do serca - zwykł dodawać rabbi Bunam - i zmieńcie ją w waszą własną: jest coś, czego nie znajdziecie nigdzie w świecie, nawet u cadyka, a jednak jest takie miejsce, gdzie można to znaleźć".
To także jest stara opowieść, znana z rozmaitych źródeł ludowych. Jednak w ujęciu chasydzkim przybrała zupełnie inny kształt. Nie tylko jej warstwa anegdotyczna osadzona została w żydowskich realiach, ale cała historia zyskała nowe brzmienie przez chasydzki ton, w jakim ją przedstawiono. Lecz nawet nie to jest najważniejsze. Najistotniejszą zmianą jest to, że stała się, by tak rzec, przezroczysta - chasydzka prawda prześwieca przez jej słowa. Na końcu nie dodano „morału", ale mędrzec opowiadający tę historię odkrywa ostatecznie jej prawdziwe znaczenie i ujawnia je jako oczywiste.
Istnieje coś, co znajduje się tylko w jednym miejscu - wielki skarb, który można nazwać spełnieniem własnego życia. Miejsce, w którym możesz go znaleźć, znajduje się tu, gdzie jesteś.
Większość z nas jedynie w wyjątkowych momentach zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy nie posmakowaliśmy życiowego spełnienia, że nasze bytowanie nie bierze udziału w prawdziwej, pełnej egzystencji, że przechodzimy obok prawdziwego życia. Stale jednak odczuwamy ten brak i w jakiejś mierze pragniemy gdzieś odnaleźć to, czego szukamy. Gdzieś -w jakimś zakątku świata lub umysłu, lecz nie tu, gdzie jesteśmy, nie tu, gdzie nas postawiono. A przecież tylko tu i nigdzie indziej możemy odnaleźć skarb. Otoczenie, które postrzegam jako zwyczajne, położenie, w jakim postawił mnie los, rzeczy, które przydarzają mi się codziennie - wszystko to zawiera mój istotny cel i takie spełnienie życiowe, jakie dla mnie zostało otwarte. Podobno pewien mędrzec z Talmudu widział drogi niebieskie tak wyraźnie jak ulice w swoim rodzinnym mieście Nehardei. Chasydyzm odwraca kolej rzeczy: ważniejsze jest, by dla kogoś ulice w rodzinnym mieście były tak jasne jak szlaki niebieskie. Bo to właśnie tu, w miejscu, w którym jesteśmy, powinniśmy starać się sprawić, by zajaśniało światło ukrytego życia bożego.
Gdybyśmy nawet mieli władzę sięgającą krańców ziemi, nie dałaby nam ona tego spełnienia życiowego, jakie przynieść może skromne poświęcenie się życiu, które jest w naszej bezpośredniej bliskości. Choćbyśmy znali sekrety nadziemskich światów, nie dałoby to nam większego udziału w prawdziwej egzystencji niż ten, jaki osiągnąć możemy, gdy z pobożnym nastawieniem wypełniamy nasze codzienne obowiązki. Nasz skarb ukryty jest pod piecem we własnym domu.
Baal Szem poucza, że w ciągu naszego życia żadne spotkanie - z drugą istotą bądź z rzeczą - nie jest pozbawione ukrytego znaczenia. Ludzie, z którymi współżyjemy lub których spotykamy, zwierzęta, które pomagają nam w pracy na roli, ziemia, którą uprawiamy, materiały, które obrabiamy, narzędzia, których używamy - wszystko to zawiera, tajemniczą substancję duchową i jedynie od nas zależy, czy zdołamy ją oczyścić i udoskonalić. Jeżeli zaniedbujemy tę substancję duchową, jaka znalazła się na naszej drodze, jeśli myślimy wyłącznie w kategoriach celów doraźnych, bez budowania rzeczywistych związków z istnieniami i rzeczami, w których życiu powinniśmy mieć udział, a one w naszym - to samych siebie pozbawiamy prawdziwego spełnienia życiowego. Jestem głęboko przekonany o słuszności tej koncepcji. Najwyższa kultura duchowa pozostaje sucha i jałowa, jeśli nie nawilża jej codziennie woda życia wlewana do duszy podczas tych małych spotkań, kiedy oddajemy to, co ludziom i rzeczom należne. Najpotężniejsza siła pozostaje wewnętrzną bezsiłą, o ile nie zawiera sekretnego przymierza z tymi związkami, tak skromnymi i tak pomocnymi, z obcym a zarazem bliskim istnieniem.
Niektóre religie nie uważają naszej ziemskiej wędrówki za prawdziwe życie. Głoszą, że wszystko, co nam się przytrafia, to zaledwie pozór, poza którym powinniśmy szukać, albo że jest to tylko przedsionek prawdziwego świata, przez który powinniśmy przejść, nie zwracając nań specjalnie uwagi. Judaizm przeciwnie - naucza, że wszystko, co człowiek robi z pobożnym nastawieniem tu i teraz, nie jest ani mniej ważne, ani mniej prawdziwe. Jest w swej istocie ziemską - co wcale nie znaczy mniej rzeczywistą niż życie w przyszłym świecie - więzią z boską istotą. Koncepcja ta znalazła swój najpełniejszy wyraz w chasydyzmie.
Rabbi Chanoch z Aleksandrowa powiedział: „Inne ludy również wierzą, że istnieją dwa światy. One także mówią: »Na tamtym świecie«. Jest jednak różnica: podczas gdy one myślą, że te dwa światy są osobne i oddzielone, Izrael głosi, że w istocie stanowią jedność i że w przyszłości naprawdę będą jednym".
W swej prawdziwej istocie te dwa światy są jednością. Rozeszły się ze sobą na jakiś czas. Ale znów staną się jednym, zgodnie ze swą istotą. Człowiek stworzony został w celu zjednoczenia dwóch światów. Przyczynia się do ich jedności poprzez świątobliwe życie w więzi ze światem, w którym się znalazł, w miejscu, w którym jest.
Pewnego razu opowiedziano rabbiemu Pinchasowi o wielkiej nędzy, jaka panowała wśród biedaków. Słuchał pogrążony w smutku. Wreszcie podniósł głowę: „Ściągnijmy Boga na świat - wykrzyknął - a wszystkie potrzeby zostaną zaspokojone!"
Lecz czy możliwe jest sprowadzenie Boga na ziemię? Czyż nie jest to zuchwały, bezczelny pomysł? Jak śmie mizerny robak imać się rzeczy, która zależy wyłącznie od boskiej łaskawości: ile z Siebie zechce On darować swemu stworzeniu? Tutaj również koncepcja żydowska przeciwstawia się innym religiom. I znowu najpełniejszy swój wyraz znajduje ona w chasydyzmie. Łaska boża polega właśnie na tym, że Bóg sam chce być pokonany przez człowieka, że w pewnym sensie oddaje się w ręce człowieka. Bóg pragnie przyjść do swojego świata, ale chce przybyć przez człowieka. Taka jest tajemnica naszej egzystencji, ponad-ludzka szansa ludzkości.
„Gdzie jest mieszkanie Boga?"
Pytaniem tym rabbi Mendel z Kocka zaskoczył grono uczonych, którzy u niego gościli. Wszyscy się roześmiali: „Co za pytanie! Czyż cały świat nie jest pełen Jego chwały?"
On jednak odpowiedział: „Bóg mieszka tam, gdzie człowiek go wpuści".
Taki jest ostateczny cel: wpuścić Boga. Ale możemy go wpuścić jedynie tam, gdzie naprawdę jesteśmy, gdzie sami żyjemy, i to naszym prawdziwym życiem. Jeżeli utrzymujemy święty związek z tym małym światem, który nam powierzono, jeśli pomagamy świętej substancji duchowej wypełnić się w tej cząstce Stworzenia, w której teraz żyjemy - wówczas ustanawiamy w naszym miejscu mieszkanie dla Bożej Obecności.
AJEKA
Księga Rodzaju 3,9: Pan Bóg zawołal na Adama i zapytał: „Gdzie jesteś?"
Martin Buber i chasydzi - relacja między nimi to nie więź uczonych, lecz przyjaźń na całe życie. Buber usłyszał o chasydach wcześnie, bo jeszcze w domu dziadka; wchłonął ich pytania i odpowiedzi, co więcej - całą ich istotę. Wiedział, że ci pobożni ludzie sprzed dwustu laty umieli myśleć, bawić się, marzyć, tańczyć, umieli wierzyć w Boga jak niewielu innych, a jednocześnie kochać świat jako miejsce, w którym Bóg objawia się nam w każdym czynie i w każdej rzeczy.
Buber wcześnie zaczął rozmawiać z owymi ojcami; przysłuchiwał się im, odpowiadał na pytania. Byli obecni w całej swej cielesności - kochający, cierpiący, uśmiechnięci, płaczący, kłócący się i umierający - w jego izbie, w Berlinie, w Heppenheim, w Jerozolimie. Obecni w taki sposób, że uczony Gershom Scholem, wieloletni towarzysz Bubera w jego wędrówce, pełen podziwu i krytycyzmu, niespokojnie zapytywał samego siebie i świat, czy takie zawładnięcie jest sprawą zupełnie czystą. Scholem nazywał gawędziarza Bubera „wielkim słuchającym", ale takim, który chwilami pozwalał swoim chasydzkim domownikom mówić językiem prostym i mocno buberowskim. W tym zarzucie Scholema kryje się ziarno prawdy - niektóre ekstatyczne elementy z pierwotnego świata zostały tu przekazane w formie przetworzonej. Buber przywołuje jednak własne racje: „Owszem - powiada - zostało przesiane; ale: ja jestem sitem".
W godzinie światowego wzburzenia, po roku 1945, przed wykładającym na uniwersytecie w Izraelu Bu-berem otworzyła się możliwość odwiedzenia starej Europy, a nawet jego dawnej językowej ojczyzny, Niemiec. Zapragnął wtedy odnaleźć słowo-klucz, odnoszące się do całokształtu. Opowiedziano tysiące historii; teraz wzrok Bubera ponownie kieruje się na nas: co dają nam chasydzkie nauki? W jaki sposób pomaga nam spotkanie na drodze życia Wielkiego Magida, Lewiego Icchaka z Berdyczowa, Izraela z Różyna.
Spójrzcie: dobiegający siedemdziesiątki Buber - zawsze bardzo poważnie traktujący cezury wyznaczane przez kolejne urodziny - chwyta się jako rozwiązania przedwiecznego słowa, pierwszego słowa Boga wypowiedzianego do pierwszego człowieka, owego „Gdzie jesteś?". W pierwotnym tekście słowo to brzmi Ajeka i przypomina święte słowo-strzałę. Buber stawia jako świadków po swej prawicy i lewicy samego Baal Szem Towa, ojca chasydyzmu, Jasnowidza z Lublina oraz rabbiego Zusję i robi w naszym kierunku sześć kroków.
Na początku, w rozdziale Szukanie w sercu, wymaga, by człowiek wyszedł naprzeciw owemu głosowi pytającemu „Gdzie jesteś?".
Droga każdego człowieka to wyjątkowa ścieżka, na której wszystko, co się napotyka, przyjmowane jest w całej swej istocie, w cielesności, w radości, w nędzy. Ze szczerym postanowieniem (Zdecydowanie) człowiek powinien bez reszty, bez biegania na oślep tu i tam, bez szukania po omacku poddać się godzinie z otwartą duszą.
Zaczynając od samego siebie w myśli, w słowie, w czynie, ale nie kończąc na sobie. Buber z wielką śmiałością tłumaczy i wskazuje: Nie zajmować sif wyłącznie sobą. Nie sobą, tylko czym? Światem. „Trzeba zapomnieć o sobie i mieć w myślach cały świat", odwrócić się od wszelkiego blagierstwa i samoudręczenia. Wreszcie: Tu, gdzie jesteśmy, jest miejsce, w którym wypełnić się ma nasze istnienie, tu może rozbłysnąć ukryta boskość.
Niezapomniane przeżycia stały się udziałem słuchaczy zgromadzonych na obradach Woodbrooker-Tagung w holenderskim mieście Bentyeld, którzy w kwietniu 1947 roku usłyszeli czytane przez Bubera owe sześć rozdziałów z dzieła pt. Droga człowieka według nauczania chasydów. Spokojnym, niesugestywnym głosem Buber nie tyle przekazywał gotowe przepisy i wskazówki, ile z subtelną prostotą dzielił się mądrością i doświadczeniem. Dla samego Bubera, uważającego się przede wszystkim za twórcę słowa, za pisarza („Więc twórz pismo!"), jeszcze ważniejsze było zapewne to, że w roku 1948 jego tekst mógł się ukazać w Hadze w zbiorze Pu/vt's viarum. Od początku doceniał mowę, ale pismo, książka były dla niego czymś więcej. „Napisanie dzieła to prawdziwa odpowiedzialność" - tak brzmiało jego wotum, a uszczęśliwieni czytelnicy rozumieli, że oto otrzymują Bubera in nucę. „To najpiękniejsza Pańska rzecz, jaką czytałem - napisał Hermann Hesse. - Z całego serca dziękuję Panu za ten szlachetny i niewyczerpany prezent. Często jeszcze będzie do mnie przemawiał". Inny wieloletni towarzysz Bubera, Kurt Singer, stwierdził z podziwem: „Jak prosto, wiernie i wspaniale zbiera Pan wszystkie wątki w jeden węzeł: jest to dokładnie taka forma narracji i opowiadania, jakiej oczekiwałem, o jaką modliłem się przed laty... Najwyraźniej trzeba jednak na to całego życia, podobnie jak diament zmienia się w prosty, mieniący się kryształ tylko pod najstraszliwszym naciskiem. Jakie to szczęście słyszeć najczystszy język niemiecki, dorównujący językowi mistrza Eckharta, rozbrzmiewający i powracający echem właśnie z Jerozolimy. Jestem dzięki temu bardzo szczęśliwy".
Napisane przed niemal pięćdziesięciu laty dzieło, w którym radośnie lśni „misterium istnienia", nie straciło nic ze swej aktualności. My, kolejne pokolenie czytelników, i my, staruszkowie ponownie oddający się lekturze, rozumiemy je dokładnie tak, jak chce ono być rozumiane: jako pomoc, a słowo „pomoc" ma szczególny buberowski wydźwięk. „Chasydzi powiadają, że ze szczerej pomocy rodzą się anioły" - pisze Buber w podziękowaniu dla Alberta Schweitzera, z którym czuł się szczególnie związany, uważając go za „apo- stoła bezpośredniości". My zaś, którzy wciąż na nowo słyszymy boskie Ajeka, szukamy na nie odpowiedzi czerpiąc piękne słowa z rąk Bubera: doświadczający pomocy, bliscy czasu, a zarazem bezczasowi.
Stuttgart-Rohr, lipiec 1993 Albrecht Goes
BUBER l GOES: AUTOR l CZYTELNIK
Martin Buber urodził się w Wiedniu 8 lutego 1878 roku. Dorastał we Lwowie, w domu dziadka Salomona Bubera, znawcy midraszy. W galicyjskiej Sadagórze zetknął się po raz pierwszy z chasydzkimi wyznawcami i nauczycielami. Po ukończeniu polskiego gimnazjum studiował filozofię, germanistykę, historię sztuki, psychiatrię i psychologię w Wiedniu, Lipsku, Zurychu i Berlinie. Był uczniem m.in. Wilhelma Diltheya i Geo-rga Simmela.
W latach 1898-1903 Buber działał w ruchu syjonistycznym, w roku 1901 został redaktorem syjonistycznego tygodnika „Die Welt", a w roku 1902 współzałożycie-lem wydawnictwa Judischer Yerlag. Do roku 1916 przez niemal dziesięć lat mieszkał w Berlinie, potem w Heppenheim, aż do roku 1938, kiedy to wyemigrował do Palestyny. W roku 1899 poślubił Paulę Winkler, która pomagała mu w pracy, a jednocześnie sama pisała pod pseudonimem Georg Munk. Od roku 1903 Buber był redaktorem w wydawnictwie Riitten und Loening, w którym opublikował 40-tomowy zbiór monografii z dziedziny psychologii społecznej Die Geselbchaft.
Martin Buber był wnikliwym badaczem niemieckiego mistycyzmu, ale zajmował się zwłaszcza wschod-niożydowskim mistycyzmem chasydów. Od roku 1906 ukazywały się jego chasydzkie pisma (Die Geschichten des Rabbi Nachman; Die Legendę des Baalschem). W Praskim Stowarzyszeniu Studentów Żydowskich „Bar Kochba" wygłaszał od roku 1909 swe Mowy na temat judaizmu. W Pradze zaprzyjaźnił się z Hugonem Berg-mannem, Hansem Kohnem i Robertem Weltschem. Bliska przyjaźń łączyła go także z Gustavem Landau-erem zamordowanym w roku 1919. W latach 1916-1924 Buber publikował głównie na łamach miesięcznika „Der Jude".
Po pierwszej wojnie światowej Buber działał w ruchu na rzecz ludowego szkolnictwa wyższego i wykładał we Freies Jiidisches Lehrhaus, założonym przez Franza Rosenzweiga we Frankfurcie nad Menem. Nowy etap rozmyślań i pracy pisarskiej rozpoczął od przedstawienia swej dialogowej koncepcji w dziele Ja i Ty (Ich und Du, 1932). Od roku 1925, ulegając namowom Lamberta Schneidera, rozpoczął pracę nad nowym przekładem Biblii z języka hebrajskiego, Die Schrift. Nad przekładem pracował wspólnie z Fran-zem Rosenzweigiem aż do śmierci tegoż w październiku 1929 roku. Dzieło to Buber ukończył ostatecznie, po licznych przerwach i przeróbkach, w roku 1962. Od grudnia 1923 roku objął stanowisko wykładowcy religii i etyki żydowskiej na uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem, od roku 1930 był honorowym profesorem religioznawstwa. Po przejęciu władzy przez nazistów w roku 1933 zrezygnował z tytułu profesora, zanim jeszcze oficjalnie usunięto go z uczelni. Wiatach 1926-1930 wraz zjosephem Wittigiem i Yiktorem von Weizsackerem (pierwszy był katolikiem, drugi protestantem) wydawał czasopismo „Die Kreatur", na którego łamach została opublikowana pierwsza wersja Zwieschprache Bubera - książka ukazała się w roku 1932, a po niej Die Frage an den Einzelnen (1936).
W okresie panowania nazistów Buber początkowo pracował intensywnie wraz z Ernstem Simonem nad rozwojem żydowskiej edukacji dorosłych z nadzieją, że dzięki temu uciskani niemieccy Żydzi znajdą siłę do stawienia oporu. W roku 1938 Martin i Paula Bu-berowie wyemigrowali do Palestyny. Buber został profesorem filozofii społecznej na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. W Palestynie podjął kolejne próby działalności społeczno-pedagogicznej. W 1949 roku utworzył seminarium nauczania dorosłych, które prowadził do roku 1953. Od początku walczył o porozumienie z Arabami, był jednak doceniany i wspierany jedynie przez nieliczne osoby o zbliżonych poglądach.
Po drugiej wojnie światowej Buber rozszerzył swą działalność na cały świat, szczególne znaczenie zyskał w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Otrzymał liczne wyróżnienia: w roku 1951 Nagrodę Hanze-atycką im. J.W. Goethego, w 1953 roku Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich, a w 1963 Nagrodę Erazma.
Martin Buber zmarł w Jerozolimie 13 czerwca 1965 roku.
We wszystkich dziełach Bubera od czasu Ja i Ty przewija się myśl o odpowiedzialności człowieka za tę drugą stronę, za Ty. Ty, ta druga strona, to każda osoba, ale także każdy przedmiot. Postawa ta w odniesieniu do drugiego człowieka oznacza odpowiedzialny udział w jego istnieniu, w jego życiu, radości i smutku - należy tak postępować w każdej sytuacji, wobec każdego „kawałka świata", który się napotyka.
Podstawą poglądów Bubera jest charakterystyczne dla judaizmu rozumienie „tworzenia" jako wydarzenia językowego: boski akt twórczy jest mową, w każdej sytuacji życiowej człowiek słyszy skierowane do siebie słowa, słowa ludzi, a zarazem Boga, którego Buber nazywa wiecznym Ty człowieka. Może odmówić odpowiedzi, ale może odpowiedzieć na te słowa, a więc postąpić odpowiedzialnie.
Tu, w ukazaniu dialogu między człowiekiem a człowiekiem, człowiekiem a światem, człowiekiem a Bogiem, kryje się element wspólny dla wszystkich dzieł Bubera. Na ten rodzaj dialogu wskazywał on w Die Schrift, w swych książkach o chasydyzmie i judaizmie, a także w pracach filozoficznych oraz pedagogicznych.
Albrecht Goes urodził się 22 marca 1908 roku w rodzinie pastora w Langenbeutingen/Wirtembergia. Dzieciństwo spędził w Berlinie, w roku 1915 uczył się w gimnazjum w Berlin-Steglitz, później uczęszczał do seminariów Schóntal, Urach oraz Tiibinger Stift.
Od roku 1926 studiował teologię ewangelicką w Tybindze i Berlinie, w roku 1930 został pastorem.
W roku 1940 powołano go do Wehrmachtu, od 1942 był kapelanem (w szpitalu wojskowym i w więzieniu). Po wojnie działał jako pastor w Badenii-Wirtember-gii. Od 1935 roku zajmuje się pisarstwem, głosi także kazania w swoim kościele w Stuttgart-Rohr. Publikuje poezje, opowiadania, eseje, scenariusze przedstawień dla teatrów amatorskich, biografie i kazania. Do jego najważniejszych dzieł należą opowiadania Unru-higeNocht (1949), Dos Brandopfer (1954) oraz Dos Loffel-chen (1963).
Albrecht Goes otrzymał liczne nagrody i wyróżnienia: w roku 1953 Nagrodę im. Lessinga Wolnego i Hanzeatyckiego Miasta Hamburga, w roku 1959 Wielki Krzyż Zasługi Republiki Federalnej Niemiec, w 1961 Nagrodę im. Heinricha Stahla żydowskiej gminy w Berlinie, w roku 1974 honorowy doktorat teologii na uniwersytecie w Moguncji, a w roku 1990 Medal Ottona-Hirscha.
Albrecht Goes zetknął się po raz pierwszy z Marti-nem Buberem w roku 1934. W liście do Bubera poruszył problem ludzkiej odpowiedzialności, kwestię odpowiedzialności w sytuacjach, gdy otoczenie nie oczekuje od danej osoby zaangażowania bądź zajęcia stanowiska, gdy pragnienie odpowiedzialnego uczestnictwa tłumione jest przez innych ludzi bądź okoliczności (por. Martin Buber, Briefwechselaussiebenjahrzehnten, tom II: 1918-1938, Heidelberg 1973, s. 547f.) Odpo wiedzialność człowieka stanowiła zarówno dla Bube-ra, jak i dla Goesa zasadniczy temat twórczości, u Go-esa należy także podkreślić poetyckie ujęcie kwestii odpowiedzialności i winy, jaką ponoszą Niemcy za historyczne wydarzenia, za mord na Żydach w czasach nazizmu.
W roku 1953 Buber i Goes ponownie nawiązali kontakt, początkowo pisemnie, potem spotykali się osobiście, co zaowocowało długotrwałą przyjaźnią i wspólnym przemierzaniem obranej drogi. 27 września 1953 roku Martin Buber otrzymał w kościele św. Pawła we Frankfurcie nad Menem Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich, aAlbrecht Goes wygłosił mowę zatytułowaną Martin Buber, der Beistand.
Ich wzajemny stosunek dobrze oddaje dedykacja, którą Goes umieścił na wstępie swego opowiadania Dos Lóffelchen: „Martinowi Buberowi - nauczycielowi, ojcu, przyjacielowi".
Lothar Stiehm Thomas Reichert
|
|
|