Start arrow Świadectwa arrow Józef w studni
 
 
Józef w studni Drukuj
07.01.2007.

Teraz tedy nie wyście mię tu posłali, ale Bóg,
który mię postanowił ojcem faraonowym i
panem wszystkiego domu jego,
a panują­cym nad wszystką ziemią egipską (45, 8).



Przekonanie Platona, że człowiek jest marionet­ką w boskim teatrze, znajduje bodaj najmocniej­sze uzasadnienie w opowieści o Józefie i jego bra­ciach. Jest to najdłuższa i najbardziej szczegółowa opo­wieść dotycząca losu jednej osoby w Pierwszej Księdze Tory. Wszystko dzieje się tu niespodziewanie. Zamysły i pla­ny jednostkowe mają się nijak do ich skutków. Zły czyn staje się w dalszej perspektywie czynem zbawiennym. Naj­większe nieszczęście obraca się zaskakująco w swoje prze­ciwieństwo. Dramat, który obserwujemy, dokonuje się poza ludzką wolą i poza zasięgiem ludzkiego rozumu. Nikt nie jest w stanie go ogarnąć, zrozumieć, a tym bardziej przewidzieć. Nie wiadomo, co tu jest przyczyną, a co skut­kiem. Więcej - nie sposób do końca uzasadnić ani swego oburzenia, ani podziwu. Niejasna jest wina sprawców i ofiar. Dramat toczy się dokładnie tak, jakby prowadził go Bóg, a nie człowiek, nadając sens i miejsce poszczególnym wydarzeniom w zgodzie z własnymi planami, a nie zamierzeniami czy myślami ludzi. W tej historii prawdę o przyszłości odsłania nie ludzki rozum, nie nasza chytrość - lecz sny, nieświadomość.
To w niej jest mądrość praw­dziwa i przez nią, niczym w wyroczni delfijskiej, Bóg od­słania Swoje zamiary, jakby najważniejszych problemów naszego życia nie sposób było rozwiązać ani nawet opisać w kategoriach rozumu, tak odmiennych od języka, w ja­kim przemawia Opatrzność.
Być może nie intelekt, ale wyobraźnia przemieniona w senne widzenia może ukazać, co stać się musi, i pomóc w niesieniu ciężarów losu. Ludzka wolność staje się tylko cieniem swej obiecanej wielkości. Wolność miłowania, zdrady, zazdrości i nienawiści oka­zują się jedynie pretekstem czy złudzeniem - w grze, któ­rą prowadzi wielki Autor.

Midrasz cytowany przez Avivę Zornberg, poświęconej księdze Bereszit, dosko­nale wydobywa owe przedziwne poplątanie wolności, fatalizmu, tragizmu, bezradności i konieczności. „Józef był zawiedzion do Egiptu” (39,1) - jest to przykład na „Pójdź­cież, a oglądajcie sprawy Boże, straszny jest w sprawach swoich przy synach ludzkich” (Psalm 66, 5). Nawet naj­straszniejsze rzeczy, które na nas sprowadzasz, sprowadzasz intrygą. Przyjdź i zobacz: gdy Bóg stworzył świat, już pierwszego dnia stworzył Anioła Śmierci - „ciemność nad po­wierzchnią głębi” - to znaczy anioła, który zaciemnia twa­rze ludzkich istot. Znalazłeś sobie pretekst, Boże, by Ada­ma, stworzonego dnia szóstego, winić za sprowadzenie śmierci na ziemię („bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz”). Tak jak człowiek, który chce rozwodu z żoną i nim przyjdzie do domu, pisze list rozwodowy. Wchodzi do domu z tym listem w dłoni i szuka tylko pretekstu, by go wręczyć. Prosi o coś do picia, a ona mu nalewa kubek. I wtedy on mówi: Oto list rozwodowy. Ona pyta: Co złe­go zrobiłam? Odpowiada: Opuść mój dom, bo przygoto­wałaś zbyt słodki napój. A ona na to: Ależ ty wiedziałeś, że naleję ci za słodki napój, bo już miałeś napisany list rozwodowy i trzymałeś go w ręce.
Tak samo Adam rzekł do Boga: Panie wszechświata, nim Ty stworzyłeś Swój świat, od dwóch tysięcy lat Tora była Twoją powiernicą, a w To­rze jest napisane: „Taka jest ustawa: gdyby człowiek umarł w namiocie...” (IV K. Mojżeszowa 19,14). Gdy­byś Ty już nie zamyślił śmierci Swoich stworzeń, czy napi­sałbyś takie słowa w Torze? Ale Ty znalazłeś sobie pretekst, by mnie winić za śmierć - „straszne są Twoje intrygi”.
Bóg chciał, by ziścił się Jego nakaz: „Wiedz wiedząc, iż gościem będzie nasienie twoje w ziemi cudzej” (15, 13), jak przechodnie w ziemi, która do nich należeć nie bę­dzie, i dlatego chciał, by Jakub kochał Józefa, bracia go nienawidzili, sprzedali Izmaelitom, którzy przywiodą go do Egiptu. Nie czytaj: „Józef został przyprowadzony do Egiptu”, ale: „Józef sprowadził ojca i braci do Egiptu”. To tak, jak z krową, której właściciel chce nałożyć jarzmo na kark. Gdy ona nie chce tego, co robią? Odbiera jej ciela­ka i prowadzi ją na pole, które mają orać. Cielak ryczy za matką, ona to słyszy i podąża za nim. Tak samo Bóg my­ślał, jak wypełnić Swój nakaz, i wymyślił plan i cała rodzi­na zawędrowała do Egiptu, i wypełniła nakaz - „Straszne są Twoje intrygi”.

Bóg objawił Abrahamowi Swoje plany wobec jego po­tomków. Czterysta lat mieli mieszkać w Egipcie, znosić najsroższe katusze, służyć jako niewolnicy, a potem wyjść z wielkim dobytkiem. Wszystko było z góry wiadome. Nie­znany był tylko czas. Nie wiadomo, kto pierwszy wejdzie do Egiptu ani kiedy zacznie się czas wygnania. Bóg jawi się w tym midraszu jako autor planu i zręczny manipulator, nie różniący się niczym od męża niezadowolonego z żo­ny ani od znającego się na rzeczy rolnika. Wie, jak po­dejść swoich poddanych, zwabić w pułapkę, użyć ich wol­ności do nienawiści czy też ich afektacji, by osiągnąć Swój cel. Jesteśmy Jego marionetkami i gorzka wydaje się ta wiedza. W tym dramacie jest miejsce na cierpienie, grzech, żałobę, ale nie ma miejsca na sprzeciw czy bunt wobec planów Boga. Pozostaje tylko pogodzenie z przeznacze­niem i czekanie na chwilę radości.

Wszystko zaczęło się niespodziewanie i wbrew czy na­wet przeciw zamierzeniom zmęczonego i starego Jakuba. Przeszedł przez tyle cierpień i tragedii, że należał mu się ład i dom. Zamieszkał w Ziemi, szukając tam spokoju, w Ziemi, gdzie jego ojciec i dziad byli tylko gośćmi. Za­warta jest w tym pewna sprzeczność - nadzieja na pokój, bezpieczeństwo, odpoczynek, ale zarazem świadomość tego, że wszystko dzieje się w Ziemi, w której pozostają nadal obcy, jak zapowiedział Bóg Abrahamowi, że prze­chodniami będą potomkowie jego w cudzej ziemi (15,13). Jakże więc możliwy jest spokój na ziemi nie do końca da­nej? Czy przybysz może czuć się w takim miejscu bezpiecz­ny i uważać, że mieszka u siebie? „Sprawiedliwy chce żyć w pokoju. Ale Święty Jedyny, błogosławiony On, powia­da: Sprawiedliwi nie są zadowoleni z tego, co ich czeka w Świecie Przyszłym, a nadal pragną pokoju na tym świe­cie” - pisał Raszi. Nie sposób liczyć na odpoczynek ani w tym świecie, ani w świecie, który nadejdzie, bo jak czytamy w Psalmie 84, 8: W moc wzrastają, „a ukazują się przed Bogiem na Syjonie”.

Gdy zaczęła się cała ta historia, Józef miał lat siedem­naście, ale nazwany jest w Księdze chłopcem. Jego starsi bracia tyle właśnie mieli lat, kiedy urządzili masakrę w Sychem. Wiek ten trudno nazwać okresem dzieciństwa czy niedojrzałości. Jednak Józef pozostaje młodzieniaszkiem. Zapewne nosił się jak nastolatek, starannie trefił włosy i malował oczy, by wyglądać ładniej. Chodził, jak podaje Raszi, afektowanym krokiem i cały czas wdzięczył się do swego odbicia. Urodą miał przypominać przepiękną Ra­chelę i wystarczyło, że Jakub tylko spojrzał na syna, a znaj­dował w nim pocieszenie po utracie umiłowanej małżon­ki.
Tomasz Mann w trylogii o Józefie opisuje go, jak biega po polach, okolicznych wsiach i osiedlach, w wianku na głowie, świadom urody, którą promieniuje. Uchodził przez całe życie za osobę wyjątkowo wdzięcznego oblicza, zdo­bywając tym łatwiej uznanie i podziw ludzi. Ojciec tęsk­nił właśnie do jego twarzy słynącej z urody. Jego wdzięk przyciągnął kobietę, żonę Potyfara, która sprowadziła na niego nieszczęście. Trafił do więziennego dołu, by dopie­ro stamtąd wznieść się do godności i chwały. Piękno oka­zuje się radością, błogosławieństwem, ale i brzemieniem. Jakub kochał go bardziej niż innych synów i swoją wy­jątkową miłość do niego jawnie okazywał. Popełniał ten sam błąd, jeśli za błąd takie postępowanie uznamy, co jego ojciec, który obdarzał większym uczuciem swego syna Ezawa. Tak samo Abraham - wszystko oddał Izaakowi, a swe­go syna pierworodnego wygnał na pustynię. Jak chce tra­dycja, Jakub kochał Józefa i faworyzując go, jemu przeka­zał całą wiedzę, jaką zdobył, studiując i medytując. Jedynie Józef poznał Boże tajemnice i w nim ojciec widział swego duchowego spadkobiercę. To on otrzymał szczególną, wełnianą, wielobarwną tunikę z długimi rękawami sięga­jącą ziemi, będącą oznaką wysokiej pozycji i przywództwa. Nie był to strój sposobny do pracy fizycznej. Pasował wo­dzowi, pierworodnemu, który obdarzony został duchową i polityczną władzą. Skądinąd wiemy, że patriarchowie plemion semickich nosili takie stroje, podobne nosił król Dawid (II K. Samuelowa 13, 18). Niektórzy utrzy­mują, że Józef otrzymał pięknie wyszywaną ślubną suknię matki (za taką interpretacją opowiada się Mann). W tej sukni wyruszył na poszukiwanie braci i ta suknia, zabru­dzona krwią koźlęcia, wróciła do Jakuba.
Komentatorzy zastanawiali się nad tym, czy takie jaw­ne okazywanie szczególnych względów jednemu z dzieci jest słuszne. Tym bardziej że przecież wszyscy synowie Ja­kuba mieli mieć udział w powstaniu narodu Izraela. Tal­mud naucza, że nie wolno wyróżniać żadnego dziecka, bo z racji stroju, „który Jakub dał Józefowi, a nie innym synom, stali się o niego zazdrośni, co skończyło się wy­gnaniem naszych przodków do Egiptu”. Majmonides jest podobnego zdania: „Nasi mędrcy nakazali, by za życia mężczyzna nie czynił żadnych rozróżnień między swymi dziećmi, nawet najmniejszych, tak iżby nie było między nimi kłótni i zazdrości, jak to miało miejsca między Józefem i jego braćmi”.

Całkiem odmienną opinię znaleźć można w księdze Zohar. Jej autorzy (autor? - bo któż wie, kto tę księgę skom­ponował) przypominają, że sam Bóg oznajmił o Swym przy­wiązaniu do Jakuba i nienawiści do Ezawa, co ogłosił przez proroka Malachiasza. Również trzej patriarchowie nie wa­hali się okazywać miłości jednemu z dzieci, choć mogło to wywołać niechęć pozostałych. Gdy prawdziwa miłość wyrasta z dobra i sprawiedliwości, wyklucza wszystko, co staje jej na drodze. Dając wyraz swemu przywiązaniu do jednego dziecka, praojcowie widzieli w nim prawdziwego strażnika ich duchowego dziedzictwa. Jakub dobrze wie­dział, że swoją admiracją dla Józefa wywoła nienawiść jego braci, mimo to nie powstrzymywał ani swych uczuć, ani ich okazywania. Tak samo Bóg nigdy nie ukrywał Swej miłości dla Swego ludu wybranego, choć wywoływało to
rozgoryczenie i nienawiść innych narodów. Pozycja umi­łowanego jest trudna, ale jego wyniesienie jest niezbęd­ne, dla moralnego doskonalenia i dla ostatecznego zwy­cięstwa dobra. Co więcej, bez tej walki ludzkość popadła­by w stagnację i lenistwo.

Przy tym wszystkim Józef miał jeszcze skłonność do pewnego zachowania, uważanego dzisiaj za odrażające. Donosił ojcu o wszystkim, co robili bracia. Miał być pierw­szym, który powiedział Jakubowi o tym, że Ruben splugawił jego łożnicę, śpiąc z Bilą, służącą Racheli i matką jego braci. Opowiadał o zwyczajach pasterskich braci. Jak do­wiadujemy się z legend i midraszy, „Józef oskarżał ich o to, że z okrucieństwem odnoszą się do powierzonych ich opie­ce zwierząt - mówił ojcu, że jedzą mięso wycięte z żywych istot - a także o tym, że pożądliwym wzrokiem patrzą na Kananejki i z pogardą odnoszą się do synów służebnic, Bili i Zilpy, których nazywają niewolnikami”.
Tradycja jedno­znacznie potwierdza, że były to plotki, potwarze, bo bra­cia zawsze przestrzegali Prawa. Lecz donosicielstwo Józe­fa wywołało ich gniew, tak że nie umieli się zdobyć na dobre słowo dla niego (37, 4). Nie odpowiadali na jego pozdrowienia, nie mówili mu Szalom i albo się z nim kłó­cili, albo w ogóle unikali rozmowy. Józef zachowywał się wobec nich wyniośle i nader surowo ich oceniał. Musiał wiele przejść i przemyśleć, by stać się sprawiedliwym i przy­wódcą rodziny.
Do tego sny. Jeden po drugim, które przynosiły wiado­mość oczywistą: Józef będzie panował nad braćmi, a oni będą składali mu hołdy. A to, że sny się powtórzyły, ozna­czało, „że to pewna rzecz od Boga i pospiesza Bóg wyko­nać ją” (41,32). Sny te opowiedział chłopiec braciom i oj­cu, a że były doskonale zrozumiałe, bracia najpierw jesz­cze bardziej go znienawidzili, za drugim razem stali się
zazdrośni. Nie kwestionowali prawdziwości tych snów, co nie znaczy, że nie brali ich za egotyczne fantazje młodzień­ca. Opowiadał im te sny, zapewne nie wiedząc, jak mogą być bolesne dla słuchaczy i jakie reakcje mogą wywoły­wać. Był zbyt niedojrzały, by przewidzieć skutki swoich postępków. Brakowało mu taktu i tego, co współcześnie nazywamy empatią. Z powodu snów i miłości ojca czuł się powołany do królewskiej misji, zapominając o tym, że był w tym śmieszny i że bracia mogli jedynie mieć go za bła­zna lub, co gorsza, za uzurpatora. Chcąc go usprawiedli­wić, Gaon z Wilna pisał, że opowiedział swoje sny, bo doceniał ich wagę i wiedział, że musi je ujawnić, by nie narazić się na ciężki grzech ukrycia proroctwa przed tymi, dla których było one przeznaczone.

Sny w Biblii zdają się odgrywać całkiem istotną rolę. Najpierw był sen Adama, który przyniósł mu żonę. Stra­cił część swego ciała, by z niej powstała niewiasta. Potem był sen Abimelecha, króla Geraru, w którym Bóg ostrzegł go, by nie obcował z Sarą, bo grozi mu za to śmierć (20, 3).
Również Labana Bóg ostrzegł we śnie, by pohamował swoją furię i odnosił się do swego zięcia spokojnie. Jakub we śnie widział drabinę anielską. W każdym z tych przy­padków przesłanie Boga było proste i oczywiste. W snach Józefa oraz tych, które Józef musiał rozwikłać - w snach piekarza i podczaszego oraz snach faraona - symbole były oczywiste, ale ich sens wymagał rozwikłania. Inaczej po­dobne byłyby do listu, którego nikt nie otworzył i nie prze­czytał (rabi Hisda rzekł: Sen nie zinterpretowany jest jak nie otwarty list). Jest jeszcze jedna, nieco zagadkowa, na­uka talmudyczna: sen się spełnia dopiero wtedy, gdy jest zinterpretowany, albo dokładniej: ziści się tak, jak dobry analityk go odczyta. Nie oznacza to, że interpretator snów ma władzę nad przeznaczeniem śniącego, a jedynie to, że umie wydobyć z symboli i fantazji prawdę i uświadamiając ją człowiekowi, ukazać mu, kim jest i co się z nim stanie.
Tradycja starannie rozróżnia rodzaje snów. Pierwsze to sny obudzone przez demony, pełne myśli i obrazów nie­czystych. Drugie to takie, które są konsekwencją naszej konstytucji fizycznej i psychicznej - i te są zwykle czcze. Co najwyżej mówią nam coś o stanie psychicznym śnią­cego. Dopiero trzecia odmiana snów zaliczana bywa do snów proroczych. „I rzekł do nich: Słuchajcie teraz słów moich: Jeśli między wami będzie prorok, Ja, Pan, w wi­dzeniu ukażę mu się, we śnie będę mówił z nim” (IV K. Mojżeszowa 12, 6). Jednak senne proroctwa nie uchodzą w tradycji za nazbyt cenne. W Bereszit Raba mędrcy oznaj­mili, że „sen jest niedojrzałą postacią proroctwa” i wyżej stoją bezpośrednie wizje, jak te, które otrzymali Ezechiel lub Izajasz, a przede wszystkim Mojżesz. Sny są mniejszym proroctwem zapewne dlatego, że w nich mieszają się prze­słania wyższych istot z własnymi fantazjami śniącego. Wy­nika z tego rzecz paradoksalna: im uboższa jest fantazja czło­wieka, tym sen mniej będzie rozrzedzony przez czynniki ze­wnętrzne. To dlatego w Talmudzie stwierdza się, że głupcy i dzieci są bardziej niż inni gotowi do przyjęcia proroctw.
Nie oznacza to, że Bóg odsłania im Siebie tak jak proro­kom. Takie objawienia dane są tylko osobom najwyższych duchowych mocy. Proroctwa dostępne głupcom i dzieciom są tylko fragmentami objawień, które wyższe dusze otrzy­mują od aniołów. Takie sny zdarzyć się mogą zarówno oso­bom sprawiedliwym, jak i grzesznym, bo również grzesznik obdarzony jest duszą, która może sięgać Niebios.
We śnie dusza wyższa opuszcza ciało i rozmawia z anio­łami, a czasem z demonami. Od nich otrzymuje przeróżne wieści. Jeśli dusza przekaże te wieści i objawienia niż­szej inteligencji, przyjmują formę snów. Im bardziej sen jest wyrazisty, a jego treść nie wyrasta z oczywistych codziennych zajęć czy problemów śniącego, tym większa jego ważność i wartość.

Ojciec poprosił Józefa, by odwiedził braci pasących trzody w okolicy Sychem. Wysłał go z troski o synów, za­pewne nieświadom niebezpieczeństwa, na jakie naraża Józefa. Chłopiec wybrał się do nich w owej wełnianej tunice, jakby dla podkreślenia swej pozycji i laski, jaką obdarzał go ojciec. Nie mógł ich odnaleźć, bo przenieśli się w okolice Dotanu. Miasto to, otoczone wysokimi mu­rami, podlegało władzy faraonów i tędy przebiegała tra­sa karawan z Damaszku do Egiptu. Pomógł mu ich zna­leźć tajemniczy mąż, którego imię nie jest ujawnione. Gdyby nie on, syn Racheli nigdy nie dotarłby do braci i nie znalazłby się w Egipcie. Kimże więc jest „pewien mąż”? Był to, jak wyjaśnia tradycja, anioł o imieniu Ga­briel. Musiał to być anioł, ponieważ Józef, pytając go, wiedział z góry, że zna on drogi braci. Słowa syna Ra­cheli skierowane do „pewnego męża” są ostatnimi, jakie Księga rejestruje do czasu, gdy znalazł się w egipskim więzieniu. Nie słyszymy potem ani jego skarg, gdy bracia wrzucają go do studni, ani gdy go sprzedają. Jakby nie żądał i nie oczekiwał wtedy litości. Nie wzywał Boga. W milczeniu, jak Izaak poświęcony przez ojca, godził się na los złożonej na ołtarzu ofiary.
Gdy tylko bracia zobaczyli, jak nadchodził, postano­wili go zabić; kpili z niego, mówiąc: „Oto idzie ów mistrz od snów” (37, 19). Jedni twierdzą, że okazali posłuszeń­stwo wobec mitu: Kain z zazdrości zabił brata. Ale z dru­giej strony czuli się w pełni uprawnieni do ukarania go. Składał przecież przeciw nim fałszywe świadectwa, zniesławiał ich, a do tego mieli go za uzurpatora. Przywódz­two w rodzinie należało się Judzie, a pretensje Józefa do sprawowania władzy mogły tylko rozbić rodzinę i zagrozić przyszłości Abrahamowych potomków. Wszak bunt prze­ciw prawowitemu władcy musi być najsurowiej ukarany. Wedle jednego z midraszy, gdy Józef, wówczas namiestnik faraona, wreszcie ujawnił, kim jest, bracia gotowi byli go zabić. Bóg musiał wysłać anioła, by ostudzić ich zapędy. Gdy występował przed nimi jako egipski władca, akcep­towali jego wyroki, ale gdy dowiedzieli się, że oto stoi przed nimi brat o królewskiej pozycji, natarli na niego przeko­nani, że w ten sposób wypełniają prawo Tory. Wszak tytuł ten nie jemu się należał, lecz Judzie, o czym również Józef wiedzieć powinien. Z Judy miał zrodzić się król Dawid, a jak uczą mędrcy: „ten, kto podaje w wątpliwość rządy dynastii Dawida, jest jak ten, kto wątpi w istnienie Boga”.
Bracia sądzili, że Józef, kwestionując autorytet Judy, tym samym buntuje się przeciw Szechinie, Bożej Obecności. Mylili się w ocenie brata, ale mylili przecież w imię naj­wyższych zasad. To ich w dużej mierze usprawiedliwia, a z pewnością wyjaśnia motywy ich zachowania.
Ich postępek porównać można do sztuczki, którą za­stosowała Rywka wobec męża Izaaka. Zdając sobie spra­wę, że przyszłość rodu leży w Jakubie, a nie w ukochanym przez ojca Ezawie, zrobiła wszystko, by ten właściwy syn, a nie pierworodny, otrzymał błogosławieństwo. Bracia Jó­zefa nie chcieli zemsty ani zabijania dla zabijania, ale uwa­żali, że ojciec się mylił, dając Józefowi tak wysoką pozycję. Bronili przyszłości rodu przed zaborczą i zaślepioną miło­ścią Jakuba. Ruben, najstarszy syn Jakuba, zaprotestował jednak i rzekł do nich: „Nie wylewajcie krwi, ale wrzuć­cie go w tę studnię, która jest na puszczy [czyli na pustko­wiu], a ręki nie ściągajcie nań” (37, 22).
Pobili go, odarli z szaty i wrzucili do pustej studni, po czym z czystym sumieniem zasiedli do kolacji. Gdyby mieli wgląd w przyszłe lata, mieliby prawo do zadowolenia, bo dzięki ich postępkowi skutki głodu, który miał ogarnąć w nieodległej przyszłości cały znany im świat, nie będą tak straszne, jakie mogłyby być. Sprzedany Józef zapewni wy­żywienie dla wszystkich i cały świat będzie mógł jeść. Ale w tamtej chwili po prostu jedli obok przerażonego zapew­ne i poniżonego brata. Kara za to spotka ich potomków. Właśnie na uczcie w Szuszan (Suzie) król i Haman zapla­nują wymordowanie całego narodu (Księga Estery).
Juda wystąpił wtedy z nowym pomysłem: Sprzedajmy go, by nie podnosić ręki na brata. I sprzedali go kupcom za dwadzieścia srebrników. Po trzech dniach siedzenia w studni Józef powrócił pośród żywych. Przypomina się mit Tamuza, zabitego i po trzech dniach zmartwychwsta­łego.
„Dół był głęboki, a ocalenie i powrót do życia sprzed upadku w tę głębinę - nie do pomyślenia (...). Ale wy­obrażenie o śmierci planety, o zaćmieniu i zejściu syna, którego mieszkaniem staje się podziemie, zawierało w so­bie wyobrażenie o ponownym zjawieniu się, o nowym świetle i zmartwychwstaniu, i to podniosło naturalną nadzieję Józefa do rzędu wiary”. Mógł przeczuwać, że na jego oczach staje się cud, że Haszem go wybrał, że żyć bę­dzie, bo węże i skorpiony ukryte w studni nie zaatakowały go. Wydobyli go bracia z kamiennego grobu i z kupcami powędrował do Egiptu. Zaczęła się nowa era. Józef, jak zdaje się sugerować Mann oczytany w tradycyjnych midraszach, wstawał z grobu z przeczuciem swojego powołania, zarazem rozumiejąc niewybaczalne błędy, jakich się dopuszczał.
Z grobu - studni wychodził już nie jako młodzian, ale czło­wiek dojrzały lub co najmniej do dojrzałości obudzony.
Pomysł wrzucenia Józefa do studni pochodził od po­tężnego Rubena. Chciał on potem ratować brata, próbo­wał go sam, bez wiedzy reszty, wyciągnąć z ukrycia, ale przybył za późno. Transakcja już się dokonała i karawana kupców szła na zachód. Ale przecież wrzucić kogoś do studni na pustyni to tak, jakby wydać na niego wyrok śmierci. Raszi i cała tradycja nie mają wątpliwości: Józef dostał się między skorpiony i węże. Jak więc Ruben mógł oczekiwać, że jego brat przeżyje i że nie ukąsi go któreś z tych groźnych stworzeń? Wedle halachy, ten, kto zoba­czy kogoś w dole czy studni pełnej skorpionów lub węży, może potwierdzić śmierć tej osoby, a żona widzianego w ta­kiej opresji człowieka uważana jest za wdowę i ma prawo do powtórnego zamążpójścia.
Okrutny pomysł Rubena wydawać się może próbą zdjęcia z braci bezpośredniej od­powiedzialności za śmierć Józefa. Ocalił go Juda, oddając w ręce obcych. Jednak, jak czytamy w Talmudzie, ten, kto błogosławi Judzie, popełnia świętokradztwo. Dlaczego?
Odpowiedź podsuwa Chaim Wołożyner, założyciel słynnej jesziwy. Powiada on, że Żyd w Ziemi Izraela, na­wet w miejscu tak strasznym jak dół z wężami, czuć się może bezpieczniej niż na wygnaniu w luksusowym pała­cu. Tego uczy historia, tego uczy los Józefa. Jednak pa­trząc z odmiennej perspektywy, można Rubena chwalić. Mógł rozumować tak: pozostawiając Józefa w rękach braci, szczególnie krwawych i nienawistnych Szymona i Lewiego, to narazić brata na pewną śmierć. Jeśli jest niewinny, Bóg ocali go od fatalnego ugryzienia. Liczył na litość Boga, tak jak król Dawid, który rzeki do proro­ka Gada w wielkiej rozterce: „Niech proszę raczej wpad­niemy w rękę Pańską, gdyż wielkie są zlitowania jego, ale w rękę ludzką niech nie wpadam”
(II K. Samuelowa 24, 14).
Poza tym nie sposób chwalić jednego Oudę za to, że był tylko nieco mniej okrutny niż jego bracia.
Sprzedali brata za dwadzieścia srebrników - tyle, by sobie kupić po parze butów. Za ten właśnie grzech spad­nie kara na lud Izraela. Prorok Amos wymienia przewiny ludu: wzgardzili Prawem Pana, nie przestrzegali Jego ustaw, składali ofiary kłamliwym bożyszczom (Amos 2, 4), ale najgorszą ze zbrodni okazuje się co innego: „że sprawie­dliwego za pieniądze sprzedawają, a ubogiego za parę trze­wików” (Amos 2, 6). To wystarczy, by żałobą pokryły się pola pasterzy.
Bracia zostali sami ze swoją tajemnicą i poprzysięgli, że nigdy jej nie zdradzą Jakubowi. Wiedzieli, że popełnili zło, nie usłuchali błagań Józefa, gdy leżał przed nimi poni­żony - „Zaprawdęśmy zgrzeszyli przeciwko bratu nasze­mu, bo widząc utrapienie duszy jego, gdy się nam modlił, nie wysłuchaliśmy go” (42, 21) - za grzech swój mieli nie to, że chcieli go zabić, że wrzucili go do studni ze skorpio­nami, że go sprzedali w niewolę, ale to, że byli głusi na jego wezwania i cierpienia. Rozumując tak, uważali jed­nocześnie, że jeszcze większym złem mogłoby być odkry­cie tego sekretu przed ojcem. Potrzeba było dziesięciu męż­czyzn, minjanu, do złożenia przysięgi.
Ale było ich tylko dziewięciu. Benjamin pozostał z ojcem. Ruben zniknął i jak się później okazało, szukał ocalenia dla Józefa. Tym dziesiątym została Szechina, Boża Obecność. Wedle księ­gi Zohar, była z nimi cały czas, gdy wypasali trzody Jakuba, gdy sprzedali Józefa, ponieważ oni byli podstawą przyszłego narodu żydowskiego. Gdy więc przyszło do składania przy­sięgi, dołączyli ją między siebie. Mogli ją między siebie za­prosić, bo czuli, że za nimi stoi Prawo i że w pełni i wyłącz­nie odpowiadają za przyszłość Domu Jakuba. Gdyby ich ojciec poznał prawdę, rozumowali, zapewne na wieki prze­kląłby ich, a to by oznaczało, że Żydzi nigdy nie otrzyma­liby Tory.
Z drugiej jednak strony, sam akt sprzedania brata zasługiwał na potępienie. Za ich grzech Rzymianie zaszlachtują Dziesięciu Męczenników - największych w dzie­jach żydowskich mędrców, wśród nich wielkiego rabina Akiwę, który spisał podstawy Miszny i wychował w Jaw­ne kolejnych wielkich nauczycieli.
Bracia zabili rytualnie kozła i w jego krwi unurzali sza­ty Józefa. Potem zanieśli je ojcu, by rozpoznał, czyją były własnością. Krew zwierzęcia staje się symbolem nienawi­ści i przemocy. Zastępuje krew człowieka, ale jak czytamy w jednym z midraszy, nie wysycha i kozioł woła do Jaku­ba: „Józef żyje, a ja umieram! Kto to opowie Jakubowi?”. Niewinna krew kozła to kolejna ofiara tej wielkiej intrygi. O niej najłatwiej zapomnieć.
Przez kolejne dwadzieścia dwa lata milczeli i Józef, i bracia. Ojciec pozostał cały ten czas w żałobie, odziany w pokutny wór. Dlaczego milczał Józef? Dlaczego Jakub, obdarzony prorocką władzą, nie przeczuwał, że jego syn żyje nadal? Milczenie Józefa wydaje się okrutne. Nie po­cieszył ojca i sam nie wiedział nic o jego losie. Józef mil­czał zapewne dlatego - jest to jedno z wielu możliwych wyjaśnień - że nie chciał narazić swoich braci na strasz­ny gniew ojca. Pociecha, jaką przyniosłaby mu wiado­mość o tym, że Józef żyje, byłaby niczym wobec nie­uchronnego rozpadu rodziny. Proroczy zmysł Jakuba ucichł, bo dar ten, jak zapewnia Majmonides, milknie w smutku i w żałobie. Tak zaginął duch ów w Jakubie, tak też się stało pośród Żydów na wygnaniu.
Abraham złożył w całopalnej ofierze Izaaka, bo tak chciał Bóg. I znów historia się powtórzyła: Jakub, syn Iza­aka, nieświadom tego, co czyni, uprzywilejowując syna i wysyłając go w pięknej szacie do Sychem, złożył Józefa w ofierze. Stało się to bez wezwania Boga, ale było w Jego planach. Jakub nie był gotowy na ofiarę, ale sam ją złożył, nie wiedząc nawet o tym, i przez lata tkwił w żałobie.
Większość komentatorów uważa, że bracia sprzedali Józefa kupcom, którzy potem go sobie odsprzedawali. W Torze wymienione są dwie karawany: midianicka i izmaelicka. Jednak sprawa nie jest tak prosta. Można w sposób dość przekonujący bronić tezy, że bracia, ow­szem, chcieli sprzedać Józefa, ale faktycznie go nie sprze­dali, mimo że fakt ten potwierdzała potem sama ofiara gwałtu. W opowieści czytamy: „A gdy mijali oni mężo­wie, Madianiccy kupcy, tedy wyciągnęli i wyjęli Józefa ze studni, i sprzedali Józefa Ismaelitom za dwadzieścia srebr­ników, którzy zaprowadzili Józefa do Egiptu” (37, 28). Kto wyciągnął Józefa ze studni? Bracia czy Midianici?
Nie jest to jasne, ale zasadna zdaje się teza, że kupcy. Pierwsza grupa wydobyła go ze studni, a potem odsprzedała następ­nym właśnie za dwadzieścia srebrników. Bracia w tym cza­sie siedzieli przy posiłku, z dala od tego miejsca. Gdy Ru­ben wrócił do studni, by oswobodzić więźnia, stwierdził, że jest pusta. Brat zniknął - powiada. Bracia nie reagują na te słowa, jakby byli tak samo wstrząśnięci odkryciem Rubena. Nie mówią mu: sprzedaliśmy go. Jeden z daw­nych komentatorów tak pisał: „gdy Ruben nie znalazł go w studni, wszyscy pomyśleli, że zła bestia go pożarła.
Nie kłamali ojcu. Gdyby go rzeczywiście sprzedali, z pewno­ścią przeszukiwaliby wszystkie kraje, by stwierdzić, czy żyw jest, czy umarł”. Ruben był najgłębiej wstrząśnięty, bo on podsunął pomysł wrzucenia Józefa do studni i czuł się win­ny tego, co się stało. I dopiero wtedy zabili kozła. Zabili kozła nie po to, by ukryć własną zbrodnię, ale by w ten sposób zakomunikować ojcu, że syn jego rzeczywiście zgi­nął i że sprawcą może być dziki zwierz. Zdają się sami wie­rzyć, że zginął.
Ojciec przyjmuje zresztą to rozumowanie za wysoce prawdopodobne. Juda przy pierwszym spotkaniu z nieznanym sobie dygnitarzem egipskim powiada, że brat umarł (44, 20), co mogłoby oznaczać, że oni nie wie­dzieli, co się z nim stało, i uważali, że dziki zwierz go rze­czywiście zabił. Mógł przecież Juda powiedzieć: zaginął, zniknął. Nie kłamał więc Juda i sens jego wypowiedzi należy rozumieć dosłownie. Sam zresztą Józef mówi w pew­ny miejscu, że został uprowadzony czy ukradziony, a nie sprzedany (40, 15). Zresztą mówić, że został sprzedany, nie oznacza twierdzić, że sprzedali go bracia, a co najwy­żej, że mieli w głowie taki pomysł.
Jak zmienia się sens całej historii, jeśli przyjmiemy, że bracia jednak go nie sprzedali? Ród zostaje w ten sposób zwolniony z odpowiedzialności za grzech kradzieży i sprze­daży człowieka. A grzech taki, porównywalny do morder­stwa, wedle prawa karany jest śmiercią (por. II K. Mojżeszowa 21,16). Bóg więc użył braci, ale winą ich nie obciążył, co sprawiło, że lud Izraela mógł powstać, a po­tem wyjść z niewoli egipskiej.

Simha


 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »