Start arrow Nasza nauka arrow Lew Juda
 
 
Lew Juda Drukuj
07.01.2007.
Juda, tyś jest, ciebie będą sławić bracia twoi,
ręka twoja będzie na szyi nieprzyjaciół twoich,
kłaniać się tobie będą synowie ojca twego (49, 8).


Juda byt czwartym synem Jakuba i Lei. Imię jego wy­raża wdzięczność wobec Boga. Wdzięczność Lei za to, że mogła dać mężowi aż tylu męskich potomków, wiedząc, że podstawą rodziny będzie dwunastu synów - tylu, ile jest znaków zodiaku. Imię Juda (Jehuda) ma szcze­gólne znaczenie, ponieważ w nim zawarte są wszystkie święte litery Tetragrammatonu, tajemniczego Boskiego Imienia: Jud, He, Waw i He - i jeszcze dodatkowa: dalet. Słowo dal oznacza ubogiego. Juda, który będzie założycie­lem królewskiego rodu, za swego spadkobiercę ma Dawi­da. W imieniu Dawid zawarte są dwie litery dalet. Dawid, mimo swego królewskiego majestatu, mimo swych talen­tów, wojennych sukcesów, uważał się przede wszystkim za ubogiego, nędznego śmiertelnika, który tylko przekazuje innym dary Boga, i nie ma w tym nic, co by było jego włas­ne. Opisywany przez Zachariasza przyszły Mesjasz z rodu Dawida, który Królestwo Boże sprowadzi na ziemię, ma też być jedynie biedakiem jadącym na osiołku.

Wdzięczność Lei, jak pisał rabi Meir Zlotowitz, wybit­ny współczesny uczony, wynikała z tego, że Bóg dał jej więcej, niż oczekiwała, i więcej, niż stanowił jej udział w powstaniu domu Jakuba.
„To dlatego Żydzi nazywani są jehudim - zakładając, że wszyscy są potomkami Jehudy - bez względu na to, do jakiego plemienia należą. (...) Jesteśmy Jehudim, ponieważ zawsze dziękujemy Bogu za to, że dał nam więcej, niż stanowi nasz udział, więcej, niż na to zasługujemy. Żyd zawsze jest świadom hojności i mi­łosierdzia Boga”.

Pamiętając o tym, kim dla Żydów jest Jehuda, powróć­my do biblijnej opowieści. Gdy Józef odnalazł braci na pastwisku koło Dotan, to właśnie czwarty syn Jakuba za­proponował, by go sprzedać zbliżającym się kupcom, po­wiadając: „Cóż za pożytek, choćbyśmy zabili brata nasze­go i zataili krwi jego? Pójdźcie, a przedajmy go Ismaelitom” (37, 26-27). Propozycja brzmi rozsądnie. Nie będą mieli udziału w śmierci brata, a zarazem się go pozbędą. Do tego kapnie im trochę srebra. Nie wiadomo, czy Juda chciał w ten sposób ocalić życie Józefa, czy też pozbyć się kłopotu.
Z pewnością nie bronił przed braćmi syna Ra­cheli i nie zdawał sobie do końca sprawy, jaki ból zadadzą ojcu. Znał dotąd jego gniew, ale nie jego zamartwienie i głębię jego żałoby.

Między opowieść o sprzedaniu Józefa a dalszy ciąg jego historii w Egipcie wtrącona zostaje przedziwna historia o Judzie i jego synowej Tamar. Można sądzić, że to, iż zna­lazła się w tym miejscu, ma związek z tym, co nastąpiło wcześniej, i z tym, co stanie się później. Dowiadujemy się, że brat o królewskim powołaniu „odszedł od braci swo­ich”, co zapewne oznacza, że został przez nich odrzucony i pozbawiony pozycji przywódczej. Jak czytamy w midraszu przytaczanym przez Rasziego, gdy bracia zobaczyli, ja­kie zło uczynili ojcu, skarżyli się: „Tyś powiedział, byśmy go sprzedali. Dlaczego nie poradziłeś nam, by go wrócić ojcu? Od Judy oczekiwano czegoś więcej, mądrego prze­widywania wydarzeń”.

Juda ożenił się z nie znaną z imienia córką kananejskiego kupca, z którą miał trzech synów: Era, Onana i Szelę. Gdy Er podrósł, ojciec znalazł mu żonę o imieniu Ta­mar, co znaczy „daktylowa palma”. Miała być smukła i wdzięczna właśnie jak tamar. Niedługo potem umarł Er, bo „był zły w oczach Pańskich”, i zgodnie z tradycją mę­żem jej został Onan, który miał zrodzić potomków bratu swemu. Lewirat był znany w starożytnym Izraelu i obej­mował jedynie braci i najbliższych krewnych zmarłego, którzy mieli obowiązek wziąć za żonę wdowę po zmarłym bracie, jeśli pozostawali w stanie bezżennym.
Tak Rut, Moabitka, wyszła za Boaza, aby zachować „imię zmarłego w dziedzictwie jego” (Rut 4, 5). Instytucja ta, poza prak­tycznym wymiarem, posiada swoje mistyczne znaczenie i związana jest z uznaną w chasydyzmie ideą transmigracji dusz. W duszę dziecka narodzonego z takiego związku wcielała się dusza zmarłego brata.
Onan nie chciał mieć z nią dziecka. „Gdy wchodził do żony brata swego, tracił z siebie nasienie na ziemię” (38, 9). Za to Bóg ukarał go śmiercią. Juda nakazał wówczas Ta­mar, by okryła się wdowim płaszczem i powróciła do ro­dzinnego domu. Tam miała czekać, aż podrośnie trzeci syn Judy. Jednak nie bardzo miał ochotę oddawać jej ostat­niego potomka, obawiając się, że Tamar ma w sobie jakąś dziwną, niszczącą siłę i zabija młodych mężczyzn. Nie­długo potem umarła Judzie żona. Otoczyła go aura fata­lizmu i klęski.
Razu pewnego wybrał się na strzyżenie owiec. Dowie­działa się o tym Tamar. Porzuciła wdowie szaty, siadła na skrzyżowaniu dróg i otuliła się zasłoną. W ten sposób chciała dać teściowi do zrozumienia, że trzeci syn, Szela, już podrósł, a nie dano mu jej za męża. To zdarzenie, jak i cały jej los, Tomasz Mann komentuje odważnie, pisząc: „Tamar była nieugięcie zdecydowana za wszelką cenę włą­czyć się przy pomocy swej kobiecości w dzieje świata. Taka była ambitna”.
Juda nie poznał synowej. Wziął ją za nie­rządnicę. I zszedł ze swej drogi, i powiedział, że chce z nią obcować. Prostytucja została zakazana przez Torę później. Wówczas była akceptowana.

Jak czytamy w jednym z midraszy, początkowo Juda nie zauważył jej, a wtedy „Tamar zaczęła się modlić: O Władco wszechświata! Czy będę pozbawiona potomków z tego sprawiedliwego człowieka? I wtedy Bóg zesłał Anioła Żądzy. Pojawił się przed Juda i rzekł mu: Dokąd idziesz, Judo? Jeśli odejdziesz, to z kogo narodzą się królowie? Z kogo powstaną wybawiciele?”.
Anioł Żądzy, wysłany czy sprowadzony przez Tamar, na­kłaniał do dobrego uczynku.

Z tego związku miała naro­dzić się dynastia królewska. Anioł Żądzy Zulejki wystawił na próbę Józefa i wykazał jego przywiązanie do domu jego ojca. W zamian za koźlątko zgodziła się Tamar na propo­zycję Judy. W zastaw wzięła trzy wyjątkowo cenne przed­mioty, które wskazywały na jego wysoką pozycję: pieczęć, sznur i laskę. Zgodził się je zostawić, bo tak wielka musia­ła być jego namiętność. I o dziwo, Tamar od razu poczęła.
Przyjaciel, posłany następnego dnia w to miejsce z koźlątkiem, nie znalazł żadnej nierządnicy.
Nikt o ta­kiej nie słyszał. Tamar ponownie okryła się wdowim płasz­czem. Po kilku miesiącach doniesiono Judzie, że jego sy­nowa jest brzemienna z nierządu, bo jak mogła począć inaczej w stanie wdowim? Zarządził, by ją za karę spalić. Zabrano ją i wtedy powiedziała ona, że jest brzemienna z mężczyzną, który dał jej trzy przedmioty. „I rzekła: roz­poznaj, proszę, czyja to pieczęć, sznur i laska” (38, 25). Nie wymieniła Judy z imienia, by go publicznie nie poni­żyć, rozumując zapewne, jak chcą komentatorzy, w ten sposób: Jeśli sam się przyzna, to dobrze, jeśli nie, niech mnie spalą, bylem go nie ośmieszyła. Juda rozpoznał owe przedmioty i otwarcie wyznał: ja jestem ojcem jej dzieci, dodając: „sprawiedliwsza jest nad mię”, bo nie dałem jej synowi memu Szeli. Potem już z nią nie obco­wał (38, 26).

W towarzyszącym temu wydarzeniu midraszu rzecz oczywiście nabiera wyrazistości. Tamar stanęła przed są­dem złożonym z nauczycieli słynnej już jesziwy Sema i Ebera. Jednym z sędziów był Juda. Gdy trafiły tam owe trzy przedmioty, winowajca wstał i oznajmił: „Za pozwo­leniem, bracia! Ogłaszam tu i teraz, że człowiek otrzymu­je miarę za miarę, czy w dobrym, czy w złym, ale szczęśli­wy jest ten, kto odkrywa swoje winy. To dlatego, że zanu­rzyłem tunikę Józefa w krwi koźlęcia i przyniosłem ją ojcu, prosząc go, by ją rozpoznał, muszę teraz przed sądem roz­poznać, do kogo należą pieczęć, sznur i laska. Lepiej zo­stać ukaranym i poniżonym na tym świecie niż w przyszłym, przed mym Ojcem (Bogiem). Tak więc ogłaszam, że Tamar jest niewinna. Jest ze mnie brzemienna nie dla­tego, że uległa wszeteczeństwu, ale dlatego, że nie dałem jej syna swego Szeli”.

Gdy tylko Juda wyrzekł te słowa, odezwał się głos z Niebios oznajmiający: „Oboje jesteście niewinni, bo stało się wszystko za wolą Boga”.
W nierozpoznanej najpierw Tamar, którą wziął za nie­rządnicę, rozpoznał prawą kobietę. Zasłona, którą była okryta, zaślepiła go moralnie. Rozpoznając ją jako mat­kę swoich dzieci i rozpoznając swoją winę - jak czytamy w midraszu - „rozpoznał swego Stwórcę i nie zasłaniał swoich oczu przed Nim”.
Tym samym Juda przekroczył ograniczenia i zaślepienie, jakie towarzyszyło mu w doli­nie Dotan. Wtedy nie rozpoznał natury swego czynu. Widząc należące do niego przedmioty, dostrzegł, jak chce midrasz, związek między tymi dwiema sytuacjami, a wi­dząc to, rozpoznał błąd, który wtedy popełnił, zaślepie­nie, które go ogarnęło. Opowieść o Tamar staje się w ten sposób opowieścią niezwykle cenną dla przyszłego zwierz­chnika Domu Izraela. Jest opowieścią o etycznym dojrzewaniu, zdejmowaniu zasłon, rozpoznawaniu swojej od­powiedzialności. Przed Juda stanie kolejny akt rozpo­znania: w namiestniku ziemi egipskiej ma rozpoznać swego brata.

Wyznanie Judy jest w tym midraszu chwalone za to, że stało się publicznym uświęceniem Imienia Boga. Tym Juda odróżnia się od Józefa, a może nawet przewyższa tego, który uświęcił Imię Boga w zaciszu prywatności, pokonu­jąc pokusę, jaką była Zulejka. Juda, przyznając się do błę­du wobec wspólnoty, prosząc o wybaczenie, zawierzył in­nym i od ich sądu uzależnił uwolnienie od winy. Zniewa­ga, jaką popełnił, była skierowana nie tylko przeciw Tamar, ale i przeciw wszystkim innym ludziom, którzy tworzyli zbiorowość z jej etycznymi zasadami.

Z tego związku narodził się Perec, czyli „silny”, przo­dek Boaza - męża Rut, Moabitki, która wybrała Boga Izra­ela i stała się prababką króla Dawida - oraz Zerach - „świetlisty”, z którego narodzili się prorocy i mężowie obdarze­ni Duchem Bożym. Tak wypełniła się misja Tamar.
Bez niej nie powstałby ten ród, nie mógłby się w przyszłości pojawić Mesjasz, a imię Judy nie ostałoby się w historii.

W opowieści Tomasza Manna smukła Tamar boso, wspar­ta mocno o kij, szła przez pustynię w pochodzie domu Ja­kuba do Egiptu. Juda wraz z braćmi udał się do Egiptu, by kupić ziarno dla głodującej rodziny. Józef dał im zboże i pozwolił im odejść, ale zażądał przybycia Benjamina na dowód, że nie są szpiegami. Jakub bronił się przed tym. Nie chciał od­dać ostatniego z dzieci Racheli. Juda występuje tu już jako przywódca braci i tłumaczy Jakubowi - Izraelowi (Jakub po latach ponownie występuje tu z imieniem Izrael, co ozna­cza, że odzyskał siły i znów pełni swą władczą funkcję), że muszą zabrać ze sobą najmłodszego. Gwarantuje, że wró­ci cały i zdrowy, i na koniec oznajmia: „Jeśli go nie przy­wiodę do ciebie, a nie stawię go przed tobą, będęć winien grzechu po wszystkie czasy” (43, 9). Powiada tyle: najsroższą karą za grzech jest grzech sam, bo nic i nikt go zdjąć nie może. Żadne inne gwarancje i zapewnienia w tej sytuacji nie są ani konieczne, ani możliwe. Grzech dotknie go na zawsze i zamknie przed nim możliwość zbawienia.

Dalsza opowieść jest znana. Benjamin przybywa do Egiptu wraz z braćmi. Ale w jego worze znaleziono pod­rzucony tam srebrny kubek. Ten, kto go skradł, ma zostać niewolnikiem namiestnika. Bracia w żałobnym geście roz­darli szaty swoje i wrócili do pałacu Józefa.
Zapada wyrok. Niewolnikiem ma być tylko ten, u kogo znaleziono kubek, „a wy jedźcie w pokoju do ojca waszego”.
Bracia stanęli wobec najstraszniejszej katastrofy. „Cóż mamy rzec? Jak mamy się usprawiedliwić?” - pytał Juda. Byli bezradni i oniemiali. O jakim pokoju można w tej sytuacji mówić? Ogarnęła ich ciemność, podobna tej, jaka panuje w miesiącu kislew (listopad - grudzień), gdy obcho­dzi się święto świateł, święto Chanuki. Święto cudu. W zbezczeszczonej Świątyni zdobywcy znaleźli zapas oli­wy na jeden dzień. Jednak paliła się dni osiem. Coś, co było niemożliwe, okazało się możliwe. Noc i ciemność roz­świetliły się. Dlatego ta część Tory, która zaczyna się od snów faraona, a kończy wyrokiem namiestnika, czyli opo­wieść o wzrastaniu potęgi Józefa, czytana jest właśnie w czasie Chanuki.
W tym miejscu zaczyna się, długa na siedemnaście wersetów, mowa Judy, najdłuższa z mów zawartych w To­rze. Przed potężnym i obcym władcą staje przedstawiciel słabego politycznie plemienia. Odważa się mówić praw­dę. Od jego mowy zależy los Benjamina i całego domu.
Tak pisał Tomasz Mann: „W ogóle on to dzisiaj i na tym miejscu przemawiał w imieniu wszystkich, on, który w ży­ciu wycierpiał najwięcej, najlepiej znał poczucie winy i dla­tego powołany był do mówienia”. Prześledźmy słowa tego, który, wolą ojca, ma stać nad braćmi swoimi.

Mowa składa się z czterech części. W pierwszej (wer­set 44, 18) Juda wprowadza ton i kierunek wypowiedzi. Przystępuje do namiestnika, by mówić „do ucha” (tj. do uczuć) i uciszyć jego gniew. W drugiej Juda dokonuje pod­sumowania dotychczasowych wydarzeń (44, 19-30).
W trzeciej przedstawia skutki stanu obecnego (44,31-32), a czwarta część zawiera prośbę czy propozycję rozwiąza­nia (44, 33-34). Jej zasadniczym motywem jest błaganie o litość i współczucie nie dla siebie, lecz dla ojca. On jest tu głównym bohaterem. Jehuda o lwiej głowie powiada,
że śmierć lub niewola Benjamina doprowadzi starca do grobu. Stracił już jednego syna z tej samej żony. Rozszar­pał go dziki zwierz. Juda ręczył ojcu swoją duszą za naj­młodszego - woli sam zostać niewolnikiem, byle nie pa­trzeć na nieszczęście ojca. Gotów jest poświęcić siebie. Chłopiec musi wrócić z braćmi swoimi. Ojciec nie jest tu przedstawiony tylko jako przywódca, założyciel rodu. Na­leży mu się nie tylko szacunek ze względu na wiek, pozy­cję - kochają go i wiedzą, że cierpienie go zabije. Mówiąc to, co mówi, Juda nie odwołuje się do jakiejś zasady spra­wiedliwości
(nie rozważa, jaka kara jest słuszna w wypad­ku kradzieży). Nie powołuje się na racje państwowe lub plemienne. Nie rozmawia z Józefem jak z dygnitarzem czy księciem, ale staje przed nim jako przed człowiekiem, ob­darzonym podstawowymi ludzkimi uczuciami. Stając twa­rzą w twarz z namiestnikiem, rozpoznaje w nim istotę współodczuwającą, buduje więź i wspólnotę na podsta­wie mocniejszej i trwalszej niż handel, polityka. Tą pod­stawą jest odruch czułości i odpowiedzialności za drugie­go człowieka. Mówi, że wypowiedziane przez Józefa słowo pokój („a wy jedźcie w pokoju do ojca waszego” - 44,17), w którym zawarta jest całość i pełnia, niestosowne jest wobec bólu ojca. O pokoju w takiej sytuacji nie może być mowy. W ustach namiestnika brzmi ono jak okrutna drwi­na. Juda sięga do głębin wrażliwości czy duszy swojego rozmówcy, stosując się do zasady wypowiedzianej w Przy­powieściach Salomona: Zamysł w sercu człowieka „jest jako woda głęboka, jednak mąż rozumny naczerpie jej” (20, 5). Wie, jak związać sznur przymocowany do cebrzy­ka, by sięgnąć jak najgłębiej i wydobyć ze studni uczuć drugiego człowieka to, co leży najgłębiej, wręcz w utaje­niu. Juda atakuje i łagodzi. Atakuje wrażliwość rozmów­cy i zarazem łagodzi jego gniew („Nie gniewaj się na sługę twego”), bo mówi z nim jak z człowiekiem zakorzenionym w tej samej wspólnocie doświadczeń.
Nie wiemy, co myślał Józef, słuchając Judy. Dowiady­wał się, co nastąpiło w domu po jego zniknięciu. Słyszy skargi ojca, „od których serce się kraje, jak od dźwięków fletu zawodzącego w parowach”. Stanęła mu przed ocza­mi matka. Upewnił się, że Ben Oni jest bratem ich wszyst­kich - jak i on, zaginiony, lecz nadal pozostający w pa­mięci. Po tej przemowie, jak czytamy, nie mógł już opa­nować się dłużej, zapłakał i „rzekł do braci swoich: Jam jest Józef”. Zobaczy! i poznał całą swoją historię i zapła­kał, jak Odys, który na dworze Feaków usłyszał pieśń o swoim wygnaniu i niekończącej się wędrówce. Pieśń przyniosła nie ukojenie, lecz oczyszczenie - raz jeszcze w myślach i w wyobraźni pozwalając mu przeżyć wszyst­ko, co dotąd się stało.
Ale nim Józef (jak Odys) dał się rozpoznać, wstrząsały nim zapewne tysiące wątpliwości. Dlaczego dopiero teraz przywódca braci tak bardzo się mar­twi o ojca? Dlaczego dwadzieścia dwa lata wcześniej nie pomyślał o nieszczęściu, które dotknie Jakuba? Dlaczego wówczas braciom swoim nie powiedział: sprzedajcie ra­czej mnie, niźli by jego syn miał zniknąć? Dlaczego oszu­kali wtedy ojca? Dlaczego ofiarowali krew koźlęcia, by zmylić i pogrzebać na lata duszę Jakuba? Czy bracia rze­czywiście zrozumieli swój błąd i swoje winy? Czy Juda ma prawo mówić to, co mówi, pamiętając, jaką rolę odegrał na pastwiskach w Dotan? Tych wątpliwości tekst biblijny nie rozwiewa.
W midraszu to spotkanie Józefa i Judy przedstawione jest jako starcie między dwoma królami, między bykiem i lwem. Spór był tak gorący, że „nawet aniołowie zstąpili z niebios, chcąc przyjrzeć się pojedynkowi”.
Ten pojedy­nek trwać będzie przez wieki. Gdy rozpadło się królestwo Salomona, zaczęła się walka o władzę. Po jednej stronie stanęli potomkowie Efraima, syna Józefa, po drugiej po­tomkowie Judy wspierani przez plemię Benjamina. Oni pozostali lojalni i wierni starszemu bratu z wdzięczności za to, że ofiarował się za Benjamina.
Po tym, jak Juda wyjaśnił, że zależy mu na bezpie­czeństwie i wolności Benjamina, Józef z midrasza odparł: „Dlaczego nie ręczyłeś za bezpieczeństwo drugiego bra­ta, kiedy sprzedaliście go za dwadzieścia srebrników? Wtedy nie zważałeś na smutek, jaki sprowadzisz na gło­wę ojca, lecz rzekłeś: Zwierzę dzikie pożarło Józefa. A jed­nak Józef nie uczynił nic złego, Benjamin dopuścił się kradzieży. Dlatego też odejdź i powiedz ojcu, że za wiadrem sznur podąża”. Juda był bezsilny. Obraz studni przypomniał dawne wydarzenia. Płakał łzami krwi peł­nymi. Odpowiedzią mógł być i był straszny, z trudem po­wstrzymywany, gniew braci. „Cóż mam rzec ojcu nasze­mu, kiedy nie ujrzy wśród nas najmłodszego z braci i za­cznie go opłakiwać?” - pytał Juda. A Józef powtórzył: „Powiedz mu, że za wiadrem podążył sznur”. Na co Juda odpowiedział: „Tyś królem, dlaczego więc mówisz takie słowa, radząc nam kłamstwo? Biada monarsze, który czy­ni, jako ty czynisz!”. Józef: „Czyż jednak jest większe kłamstwo aniżeli wasze słowa o Józefie, sprzedanym przez was Madiantiom za dwadzieścia srebrników? Powiedzie­liście przecie ojcu, że zwierzę dzikie rozszarpało Józefa!”. Odrzekł Juda: „Ogień Sychem plonie w moim sercu, te­raz ogniem spustoszę całe twe królestwo”. „O tak, ogień, który rozpalono, by pochłonął Tamar, synową twoją, zabójczynię twych synów, wygasi ogień Szechem”. Juda zagroził wtedy, że krwią zaleje cały Egipt, na co Józef powiedział: „Tak jest w twoim zwyczaju, tak też uczyni­łeś bratu swojemu, którego sprzedałeś w niewolę, a po­tem zanurzyłeś płaszcz jego we krwi, przyniosłeś ojcu go i rzekłeś: »Zwierzę dzikie rozszarpało go, a oto krew jego«”. Wtedy zakipiał w braciach gniew tak straszliwy, że Egipt cały się przeraził. Józef dopiero wówczas ujawnił im, kim jest naprawdę.

Józef odsłania przed braćmi ich winy. Argument po argumencie przypomina im, kim byli i kim są. Ich troska o ojca być może nie jest prawdziwa. Ich powoływanie się na prawdę jest zapewne bez wartości, skoro tyle razy kła­mali, a ich okrucieństwo czymś uporczywym i nieuleczal­nym. Najpierw pobili mieszkańców Sychem, potem znę­cali się nad nim. Argumenty syna Racheli są tak trafne i nieodparte, że braciom pozostaje jedynie argument siły, fizycznego zniszczenia. Tak jak w Platońskim Gorgiaszu, dialogu o rozmowie i przekonywaniu. Gdy nie ma miej­sca na przekonywania - zostaje wojna. W walce na argu­menty słuszność pozostaje po stronie Józefa. Odsłania moralną bezsilność i słabość racji Jehudy i braci. Albo do­kładniej - nie tyle ujawnia słabość ich racji, ile stawia pytanie: czy ktoś, kto popełnił tyle zła, może, ma prawo, powoływać się na prawdę, współczucie, pokój, cierpienia ojca? Juda, mówiąc to, co mówi, odwołując się do najgłębszej duchowej czy - jak byśmy współcześnie powie­dzieli - egzystencjalnej wspólnoty losów łączącej obcych, zdawałoby się, ludzi, odsłania siebie, jest zmuszony do roz­poznania w sobie, czy do tych wymagań dorósł, czy sam je spełnia. Prawo do takiego apelu, sugeruje midrasz, miał­by ten tylko, kto rzeczywiście współodczuwa, kto wie, czym jest ból, żałoba po stracie dzieci, czym jest związek dusz („Z którego duszą jest związana dusza jego”).

Józef pyta ich w istocie o to, czy przeszli przez teszuwę (akt skruchy), czy powrócili do siebie samych, jak ktoś, kto rozumiejąc i przyjmując swoje winy, wraca do siebie sprzed grzechu.
Józef pyta ich o drogę, którą przeszli od czasów ostatniego spotkania. Pyta ich o to, kim są teraz. Nieopanowany gniew braci opisany w midraszu zdaje się sugerować, że teszuwa jest jeszcze przed nimi. Że jeszcze nie oczyścili się z tamtych wydarzeń, że muszą wpierw zo­baczyć związek między nimi a obecnymi. Prawdziwe po­jednanie wymaga wybaczenia, ale wybaczenie jest czy bę­dzie możliwe, gdy sami o nie wystąpią. Gdy staną wobec tego, komu uczynili zło. Muszą uzyskać tę szansę. Muszą porzucić swój gniew i powiedzieć sobie i bratu swemu: zło czyniliśmy. A narzędzie przebaczania jest w ludzkich rę­kach - to skrucha. Zależy od nas samych.
Przebaczenie za przewiny wyrządzone bliźnim może przyjść tylko wtedy, gdy przebłaga się znieważonego. Wymaga to samonaprawy, uświadomienia sobie, co złego się stało, a jak pisał Emmanuel Levinas: „świadczy to już o wielkości spustosze­nia, jakie poczyniło we mnie.
Wysiłek, jaki podejmuje su­mienie, by ustanowić siebie na powrót jako sumienie, Teszuwa, Skrucha, Zgłębienie się w sobie, stanowi zarazem relację z Bogiem i absolutnie wewnętrzne wydarzenie”. Dlate­go Józef, otwierając przestrzeń wybaczania, przywołuje in­tymne i zarazem obiektywne istnienie wspólnoty i decy­duje się właśnie w tym momencie powiedzieć braciom:
„Jam jest Józef! Czy żyje jeszcze ojciec mój?”.

Bracia wonczas znieruchomieli ze zgrozy. Rozumieli ję­zyk zemsty i strachu. Wedle midraszu, byli tak przerażeni, że na moment postradali życie. „I wtedy uleciały z nich dusze, i zabrakło im słów, ale po chwili Bóg uczynił cud i dusze powróciły do ich ciał”.

Józef sprawiedliwy (Josef Hacadik) mógł zamienić język walki w język rozumienia i wybaczania. Pokonać wstyd, z którym się spotkali, i upo­korzenie, którego doświadczyli. Wychodząc ku nim jaw­nie, otworzył dopiero teraz możliwość spotkania twarzą w twarz i wypowiedzenia słów, których sens jest nieskoń­czony: wybacz, przepraszam. Do tej pory mogli swoje błę­dy przeżywać w swojej osobności i samotności. Sami ze sobą, skazani na wewnętrzną walkę. Tylko jeden raz Ju­dzie dana zostaje szansa publicznego zamanifestowania Imienia Bożego, publicznego wyznania błędów.
To było w spotkaniu z Tamar. I tamto doświadczenie powtarza się w spotkaniu z Józefem.
Bracia mają go rozpoznać najpierw jako brata, potem jako bliźniego, którego skrzywdzili i do którego już po śmierci ojca zwrócą się ze słowami: „Od­puść przeto teraz występek sług Boga ojca twego”. Jest ten, kogo można prosić o wybaczenie, i ten, kto z nich te winy zdejmie.

Do końca biblijnej opowieści towarzyszy braciom strach przed zemstą i nieczyste sumienie.
Nie są pewni Józefa. Powołują się na wyrażoną rzekomo na łożu śmierci wolę ojca, który oczekiwać miał wybaczenia i odpuszczenia grze­chów. Kłamią czy może tylko przeinaczają fakty, by zy­skać pewność, że nic im nie grozi ze strony brata i zara­zem egipskiego wielmoży?
Na jego łasce musieli teraz po­legać. Jeśli kłamali, to w duchu platońskim nazwać można ten rodzaj kłamstwa kłamstwem szlachetnym. Ponieważ nie mieli na względzie jakichś zysków, małych interesów, lecz spokój i ład rodzinny. W grę wchodziła przecież przy­szłość plemienia, a potem narodu. Na co rzekł im Józef:
„Nie bójcie się! bo ażem ja wam za Boga?” (50, 19). Po­wiadał tym samym: Czyż ja mogę osądzać wasze uczynki? Czyż władza sądzenia dusz w istocie nie przynależy tylko Bogu? Tym bardziej że jesteśmy przecież tylko marionet­kami w Jego teatrze. Tylko Bóg może oceniać myśli i uczyn­ki, a ludziom pozostaje zastanawiać się nad ich konse­kwencjami. A konsekwencje są niezwykłe i każą Józefowi być wdzięcznym za czyn, który popełnili bracia. On to bo­wiem zło obrócił w dobro.
Nie sprzedaliście mnie, ale po­słaliście. Nie skrzywdziliście, ale przygotowaliście grunt i podstawy narodzin narodu Izraela.
Józef uchodzi w tradycji za doskonałego w sprawiedli­wości. Na łożu śmierci prosił, by jego szczątki przeniesio­no do Ziemi Obiecanej. Przez czterdzieści lat trumna Jó­zefa była na pustyni pośród ludu Izraela. Nieśli ze sobą dwie relikwie: trumnę i Arkę zawierającą przymierze Boga Żywego. „Podróżni, którzy widzieli te dwie skrzynie, dzi­wili się i pytali: Jak to możliwe, by arka tego, który zmarł, szła za Arką Wiecznego? Odpowiedź brzmiała: Ów mar­twy mąż, którego szczątki spoczywają w jednej skrzyni, wy­pełnił przykazania, które spoczywają w drugiej skrzyni”.

Tuż przed śmiercią Jakub przyzywa do siebie wszyst­kich synów, by im oznajmić, co ich spotka w przyszłości. Pierworodny Ruben zostaje odrzucony, bo popełniając czyn bezwstydny, wchodząc w łoże ojca swego, okazał swój burzliwy charakter. Szymon i Lewi w Sychem dowiedli, że są narzędziem gwałtu. Dopiero czwarty syn może być tym, któremu należy się dziedzictwo pierworodnego.

Ojciec powiada mu na początku: „Judo, (...) ciebie chwalić będą bracia twoi”.
Bez zazdrości i wątpliwości uznali go za swojego naturalnego przywódcę. Zwycięsko wyszedł ze wszystkich trudności i ustanowił pokój między braćmi. W przeciwieństwie do Rubena oraz Szymona i Lewiego, siłę potrafił łączyć ze spokojem i wiarą we własne możliwości. Porównuje się go do lwa, bo łączył odwagę z dojrzałością sądu. „Nie oddali się berło od Judy ani bu­ława od nóg jego, aż przyjdzie władca jego, i jemu będą posłuszne narody”. Z tych zdań wyrasta cała nauka i wia­ra w Mesjasza - „berło”, „buława” jego ma symbolizować.
Raszi tak odczytuje sens wersetu: aż nadejdzie król, Me­sjasz, do którego należy zwierzchność,
„I jemu będą posłuszne narody”. Będzie księciem pokoju i zgromadzi wokół siebie wszystkie narody. Juda, uosabiający Żydów, zgromadzi wszystkie narody, które stopniowo przyjmą Objawienie. „Uwiąże oślę u krzewu winnego”. Tak Jakub, wedle komentatorów, wyobrażał sobie Mesjasza. Jego po­tęga nie wiąże się z mnogością koni, potężnym orszakiem, mocą wojenną, złotem i drogocennymi klejnotami, ale ze skromnym zwierzątkiem, cierpliwie i powolnie noszącym ciężary. To zdanie łączy się ze wspomnianymi już słowami proroka Zachariasza: „Wesel się bardzo, córko syjońska! (...) Oto król twój przyjdzie tobie, sprawiedliwy zbawiciel ubogi i siedzący na ośle, to jest na oślęciu, źrebiątku ośli­cy” (9, 9). Jakub dodaje: „omyje w winie szatę swoje, a we krwi jagód winnych odzienie swoje. Ciemniejsze oczy jego nad wino, a bielsze zęby jego nad mleko” (49, 11).

Czasy mesjańskie wyobrażone są tu jako czasy obfito­ści i odmłodzenia życia, również świata natury. Pokolenie tej epoki będzie tryskało witalnością, fizyczną sprawno­ścią. Idea mesjańska judaizmu jest nierozerwalnie związa­na z dostatkiem i nigdzie nie ma potępienia lub lekcewa­żenia dóbr tego świata. Obfitość nie jest tu przeszkodą dla praktykowania cnót, lecz przeciwnie - gdy dobra są mądrze spożytkowane, wspomagają wypełnienie przykazań. W księgach biblijnych pełno jest obietnic i błogosła­wieństw, których składnikiem istotnym są właśnie bydło, pełne spichlerze, piękny dom.

W tym nauka biblijna bliż­sza jest (przy wszystkich odmianach) nauce Arystotelesa niźli religiom ascetycznym, gloryfikującym ubóstwo i łą­czącym je z pokorą. Wszak do cnoty, pisał autor Etyki nikomachejskiej, dorosnąć mogą tylko osoby dojrzałe, czyli wytworne, bogate w czas wolny, niezbędny do nauki, upra­wiania polityki i wewnętrznego dojrzewania.

Jakub wspomina w swoim błogosławieństwie o „krwi wina”, wskazując, że nie krew ludzka, ale krew wina bę­dzie ich ożywiać, a wojna i przemoc nic nie mają wspól­nego z epoką mesjańską.
Juda, czyli Jehuda, stał się królem i władcą, a w przy­szłości, w swoich potomkach, gdy nadejdzie Mesjasz król - władcą całego świata.

W tej walce lwa z bykiem nikt nie wygrał. Każdy miał swój udział w narodzinach narodu.




Simha


 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »