Start arrow Nasza nauka arrow Wyjdź z ziemi twej
 
 
Wyjdź z ziemi twej Drukuj
07.01.2007.

I rzekł Pan do Abrama: Wynijdź z ziemi twej, i od rodziny twojej,
i z domu ojca twe­go, do ziemi, którąć pokażę.
A uczynię cię w naród wielki, i będęć błogosławić,
i uwiel­bię imię twoje i będziesz błogosławieństwem (12, 1-2).



I rzekł Pan do Abrama. Wnijdź z ziemi twej, i od rodziny twojej, i z domu ojca twego, do ziemi, którą ci pokażę (12,1). Po hebrajsku owo „wnijdź” brzmi jesz­cze mocniej - lech lecha oznacza „idź, wyrusz dla siebie”.
Raszi tłumaczył: idź dla swego dobra. Są to pierwsze sło­wa, jakie Haszem kieruje do Żydów albo, dokładniej, do tego, kto stoi u początku Domu Jakuba i Judy.
Te słowa kieruje Pan do siedemdziesięciopięcioletniego męża zamieszkującego miejsce zwane Charan. Abram urodzony był w roku 1948 od stworzenia świata. Minęło już dziesięć pokoleń od Noego, którego potomkowie „pogrążali się w coraz większych otchłaniach grzechu. Waś­nili się między sobą i wzajem się mordowali, pili krew (...), czynili zło wszelakie. (...) I stawiali metalowe bałwany, którym oddawali cześć”.
Zaiste był to czas najwyższy, aby na ziemi pojawił się „przyjaciel Boga”. Z perspektywy talmudycznej jest to data wielce znacząca. Historia świata ma trwać 6000 lat (a mamy już rok 5766...) i czas ten na­leży podzielić na trzy równe części.
Pierwsze 2000 lat na­zywane są okresem „duchowego spustoszenia”. To czas bezbożny, do którego opisania pasują najlepiej słowa z pierwszego dnia stworzenia: wszędzie był chaos i zamie­szanie.
Kolejne 2000 lat to czas uczenia i rozpowszech­niania Tory. Zaczyna się wtedy, gdy Abram miał pięćdzie­siąt dwa lata. Szczytowym momentem jest danie Tory na górze Synaj
(2448 rok). W tej epoce Żydzi wyszli z Egip­tu, zajęli ziemię kananejską i zbudowali dwie Świątynie. Dzień drugi stworzenia i druga epoka zaczyna się słowa­mi: „Niech będzie światłość”, i - jak czytamy w jednym z midraszy - stała się światłość i narodził się Abram.
Z wcześniejszych fragmentów Tory wiemy, że nim Abram usłyszał wezwanie Boga, pojął za żonę Saraj, która była niepłodna i nie miała dzieci. (Znaczący jest fakt, że po dwakroć wspomina się ów stan niepłodności Saraj. Nakaz wyjścia i obietnica: „Uczynię cię w naród wielki”, są ze sobą powiązane. Ziemia, którą opuszczali, zdawała się wyjałowiona, jak jałowe było łono Sary, a Abram i Sa­raj jeszcze nie byli gotowi do wychowania swego prawdzi­wego spadkobiercy). Saraj była siostrą cioteczną Abra­ma, córką Harana i siostrą Lota. Fakt ten jest ważny dla dalszej ich historii.
Z Charanu, z rodziny Sary, wywodzić się będą kolejne pramatki: Rywka, żona Izaaka, była sio­strą Labana, a Rachel i Lea, żony Jakuba, córkami tegoż Labana. Sara była kobietą o wyjątkowej urodzie - chcieli ją zdobyć Faraon i Abimelek. Dwakroć mąż - wobec zakusów innych mężczyzn - przedstawiał żonę jako siostrę. Dwakroć interweniował Bóg, grożąc śmiercią tym, którzy chcieli z nią obcować.
Abram, jego ojciec Tarę (Terach) i bratanek Lot przenieśli się z Ur chaldejskiego do Charanu, z zamiarem dotarcia do „ziemi chananejskiej”. Wędrówkę, która przy­bliżała ich do Ziemi Obiecanej, zaczęli więc już wcześniej.
Czytając słowa: „Wynijdź z ziemi twej”, możemy za­stanawiać się nad tym, czy Abram był już przygotowany do przyjęcia tego wezwania, które nakazywało ponownie wyruszyć w drogę. I czy wiedział, Kto się do niego zwraca?
Wedle tradycji Abram, nim usłyszał wezwanie, prze­szedł pomyślnie pierwsze dwie spośród dziesięciu prób, jakim został poddany przez Boga - próby ciemnicy i ogni­stego pieca (do prób wrócimy). Jak twierdzi Rambam (Majmonides) - największy spośród żydowskich filozofów i kodyfikatorów Talmudu, żyjący w XII wieku - Abram dochodził do nowej religii przez lat czterdzieści, wmyślając się w ruchy ciał niebieskich. Szukał Pierwszego Poruszyciela nieba i ziemi. Jego poglądy wykrystalizowały się, gdy zrozumiał, że ciała niebieskie, które dotąd czczono - gwiazdy, księżyc, słońce - zachodzą. I skierował swoje oblicze ku Temu, który stworzył niebo i ziemię, i przestał już być wyznawcą idoli, jak czytamy w jednym z midraszy: „Od dnia, w którym Święty Jedyny, błogosławiony On, stworzył wszechświat, nie było nikogo, kto by Go nazwał Panem, aż pojawił się Abraham i nazwał go Panem”
(Be-rachot 7b).
Przed Abrahamem na ziemi żyło wielu spra­wiedliwych - ludzi, którzy słyszeli słowa Boga i służyli Mu - ale nikt przedtem nie uznał w Nim Pana (Adon) wszyst­kiego, co jest. Abraham zrozumiał, że monoteizm wyma­ga prawości, a nie tylko podporządkowania. Pozwala twierdzić i głosić, że zasady i kryteria dobra oraz zła są ustalone raz na zawsze.
W religii połiteistycznej pytanie: „Czego Bóg oczekuje ode mnie?” - ustępuje wobec kwestii: „Który z bogów najlepiej mnie nagrodzi i ochroni w zamian za lojalność?”.
Rewolucyjność tego, co odkrył Abraham, nie sprowadza się do twierdzenia, że istnieje tylko jeden Bóg, ale że Bóg wezwał nas, byśmy w sposób wolny wy­brali dobro.
Abram odkrył Boga i Torę, mając lat czterdzieści, nie dzięki łasce, objawieniu, lecz dzięki swej naturalnej inte­ligencji. Odkrył Boga sam. Nie miał ani nauczycieli, ani przewodników. Wspomagali go w tych badaniach Noe, Sem i Eber. Obdarzony był wiedzą zwaną w oryginale he­brajskim daat. Jest to wiedza nie tylko spekulatywna, czy­sto teoretyczna, ale wiedza wyrosła z doświadczenia i do­skonale zespolona z ludzkim życiem.
Daat otwiera wszyst­kie komnaty serca, ożywia ludzkie uczucia i działania, z których chesed - dobroć, miłosierdzie, pomoc innym lu­dziom - jest najważniejsza. A pierwszy z patriarchów w tra­dycji judaistycznej reprezentuje właśnie tę cechę. Ucho­dzi za prawzór i spełnienie cnoty miłosiernej sprawiedli­wości. Abram poznał Boga.
W odniesieniu do Adama i Ewy powiedziane jest też: „Adam poznał Ewę, żonę swoje, która poczęła” (4, 1). W Torze na opisanie intymnego związku wybrane zostało słowo „poznać”, co oznaczać może, że poznanie, intymność i miłość tworzą jedną nie­rozerwalną całość.
Miłowanie Boga jest tożsame ze stu­diowaniem słów i uczynków Haszem. A dobre uczynki (micwot) ową wiedzę i bliskość Pana utwierdzają.
Gdy tylko Abram znalazł odpowiedź na swoje pytanie o Pierwszego Poruszyciela, władcę i Pana wszechświata, począł niszczyć idole i nauczać ludzi, że czcić należy tylko Stwórcę.
Z jednej z legend dowiadujemy się, że jego oj­ciec rzeźbił posążki bogów i nimi handlował. Pewnego razu pozostawił syna samego w sklepie. Wtedy Abram porą­bał idole, a siekierę wsunął do ręki największego. Gdy Terach wrócił i zobaczył spustoszenie, rozsierdził się i zapytał, kto dokonał tylu zniszczeń. Syn wyjaśnił mu, że ten największy.
Terach odpowiedział na to: „Kpisz sobie ze mnie! Przecież wiesz, że bożki nie mogą ruszać się z miej­sca”. Abram odparł z goryczą: „Właśnie to chciałem od ciebie usłyszeć. Jak możesz czcić bogów, którzy są dziełem ręki ludzkiej i których ręka ludzka może zniszczyć? Czyż nie widzisz, że istnieje Jeden Bóg, któremu ziemia, słońce i gwiazdy zawdzięczają swój byt?” (Bereszit Raba 38, 19). .
Abram każdemu człowiekowi z osobna tłumaczył nowe zasady, aż zaszczepił w ludziach nową wiarę. Wędrował z miejsca na miejsce, z królestwa do królestwa, gromadząc ludzi i przekonując ich, by porzucili idole i służyli jedyne­mu Panu. W wersecie 12, 5 czytamy, że Abram wziął też ze sobą „dusze, których nabyli w Charanie”. Komentato­rzy zwracają uwagę na ten drobny fragment, powiadając, że napisane jest „dusze”, ponieważ ruszył w świat wraz z ty­mi, którzy przeszli już na nową wiarę i przestrzegali sied­miu nakazów danych Noemu.
Abram miał nauczać męż­czyzn i napisać szereg ksiąg, z których kształcił się syn jego Izaak. Kobiety uczyła Saraj. „Stąd wynika nauka, że tego, kto sprowadził choć jedną istotę pod skrzydła (Obecno­ści), uważać można za tego, który go stworzył, ukształto­wał i złączył jego członki”.
Wędrówkę z Charanu poprzedziła wędrówka myśli. Oddzielenie Abrama od rodziny, ziemi, domu poprzedziło oddzielenie od wyobrażeń powszechnych w jego otocze­niu. Ruch, zmiana miejsca były dopełnieniem ruchu idei. Jak pisał Rambam, Abram stał się wędrowcem w swoim umyśle, by potem stać się wędrowcem w sensie dosłownym.
Tradycja ustna przekazuje opis dwóch wcześniejszych prób. Na rozkaz króla Nimroda, któremu nie chciał zło­żyć hołdu, Abram został zamknięty bez jedzenia i bez pi­cia na rok w ciemnicy. Po roku wyszedł stamtąd żywy. Wtedy władca Babilonii wrzucił go do płonącego pieca, ale drewno, zamiast się palić, wypuściło listki, a potem wydało owoc wedle swego rodzaju. Piec zamienił się w kró­lewski ogród. Wtedy Nimrod zrozumiał, że ogień nie ma władzy nad przyjacielem Boga. I ofiarował mu cenne dary oraz niewolnika o imieniu Eliezer, który miał jemu i jego wnukowi Jakubowi wiernie służyć.
Dlaczego jednak Tora rozpoczyna opowieść o Abramie od trzeciej próby - porzucenia domu? Przecież goto­wość Abrama, by dla swoich ideałów i Boga dać się za­mknąć na rok w ciemnicy, a potem trafić do ognistego pieca, mogłaby być przykładem dla wszystkich pokoleń.
Jedną z odpowiedzi na to pytanie znaleźć można w Talmudzie: „Większy jest ten, kto robi coś, bo tak zostało nakazane, niż ten, kto czyni to z własnego wyboru”.
Dla­tego cenne są te uczynki, których dokonuje się w Imię Boga, jako wyraz Jego woli. Intencja (kawona) sprawia, że czyn czysto ludzki staje się dziełem dokonanym dla Pana.
Wszystkie te opowieści o młodości Abrahama, o któ­rych Tora milczy, zdaje się uzasadniać początek parszy Lech lecha: „rzekł Pan do Abrama”. Boskie słowo kierowane jest tu do ludzkiej istoty spontanicznie i bez wcześniejsze­go uzasadnienia osobistymi zasługami człowieka. Ten głos z Niebios mógł być tylko odpowiedzią na długo oczeki­waną, z trudem wywalczoną pobożność, na życie wypełnione oddaniem Bogu. Ten głos mógł zostać usłyszany przez kogoś przygotowanego już na to wezwanie i otwartego na jego sens. Objawienie dane jest przecież nielicznym.
Lech lecha, idź - te słowa skierowane są do Abrama, do jego potomków i do każdej duszy, która przybywa z Tamtego Świata, gdy rodzi się dziecko. Tu po raz pierw­szy w Torze wędrówka nie jest wynikiem wygnania czy rozproszenia, jest odpowiedzią na Boskie wezwanie. W kabalistycznej księdze Zohar słowa te oznaczają, że każda dusza przed narodzeniem istnieje w bezpośredniej blisko­ści Haszem. Ale będąc tak blisko Pana, obdarzona dosko­nałą jasnością, jest pozbawiona wolnej woli i nie ma moż­ności duchowego rozwoju. Dusza w Tamtym Świecie, jak aniołowie, nazywana jest omaid - „ona stoi”.
Z kolei w tym świecie człowiek obdarzony jest wolną wolą i dlatego może się duchowo rozwijać. Każdej duszy, która zstąpiła na zie­mię, Bóg powiedział: Lech lecha - porzuć spokój i wygody Tamtego Świata. Stań wobec zamieszania, cierpień i prze­szkód, jakie tu istnieją, pokaż, kim jesteś, i pokonaj je. Idź i stań się wędrowcem. Wyzwaniem jest wkroczenie w świat fizyczny i materialny, a zarazem zachowanie ładu w sobie, ustanowienie pokoju między światami, z których pocho­dzą nasza dusza i nasza cielesność.
Lech lecha skierowane do Abrahama i do jego potom­ków apeluje: odseparuj się od swego otoczenia. Bądź inny. Nie ulegaj naciskom, łatwym podszeptom. Porzuć wszyst­ko, co jest ci znane, co do ciebie należy - i ruszaj. Jakże bliskie są temu słowa Psalmu [45, 11]: „Słuchajże córko, a obacz i nakłoń ucha twego, a zapomnij narodu twego, i domu ojca twego”. Albo też: idź, odkryj swe prawdziwe ja i dowiedz się, kim masz zostać. Stań przeciw opinii więk­szości, jej idolom i modom. Tym, co najbardziej uderza w tych słowach, jest całkowita nieokreśloność - wiemy, co Abram ma porzucić, nie wiemy jednak, dokąd ma iść.
Po raz pierwszy nie wygnanie (jak to było z Adamem i Ewą, Kainem) ani nie żądza władzy (pokolenie wieży Babel) są powodem wyruszenia w drogę. Wędrówka jest odpowie­dzią na Boskie wezwanie. Dlatego Abraham powiada o so­bie: „gdy mię wyprawił Bóg na pielgrzymowanie z domu ojca mego” (20, 13).
Jest on do końca swoich dni bez­domnym pielgrzymem w swoim domu - w Ziemi jemu Obiecanej. Wędruje z miejsca na miejsce, rzucany niczym arka po wodach potopu. Godzi się na nie rozumienie wy­magań, godzi na swoistego rodzaju bierność. Na to, by być narzędziem. Jest jak piłka rzucana przez dzieci. Godzi się na to, że pójdzie sam - tylko z Bogiem - jeśli tak trze­ba. W komentarzu do losu Abrahama Majmonides w Prawach dotyczących idolatrii pisał: „Do ziemi, którą ci wska­żę, wędrował bez znajomości celu - od narodu do naro­du, od królestwa do królestwa, aż dotarł do Kanaanu. I ukazał się Pan Abrahamowi i rzekł: nasieniu twemu dam ziemię tę. Przedtem nie wiedział, dokąd szedł. Wędrował niczym zagubiona owca”.
Wędrowanie jest otwarciem na nowe doświadczenie, na kolejne wyzwania. Na powtórne narodziny. Na nowe odczytanie rzeczywistości. „Stworzę ciebie na nowo” - po­wiada Bóg do Abrama w jednym z midraszy. Niepokój i niepewność wędrowania przekształcają Abrama w Abra­hama, ojca wielu narodów. Pan poddaje Abrahama dziesięciu próbom. Stopnio­wo odsłania Swoje plany, długo pozostawiając Swego przy­jaciela w niepewności i poczuciu radykalnej nieciągłości. Ale, jak zapewniają nas starożytni mędrcy, Bóg nie wypróbowuje niegodziwych, lecz wyłącznie sprawiedliwych.

Wędrowanie

Nieokreśloność obecna jest u początku wędrowa­nia Abrahama. Znamy jego genealogię, znamy historię ziemi, którą opuszcza. Wiemy, że jego oj­ciec przeniósł się z babilońskiego miasta Ur do Charanu. Przeznaczenie i kierunek drogi pierwszego patriarchy wy­znaczają tylko słowa Boga: „Wynijdź z ziemi twej, i od ro­dziny twojej, i z domu ojca twego, do ziemi, którąć poka­żę” (12, 1). Nie wiemy, gdzie jest ta ziemia. Nie wiemy, jak się nazywa. Minęło dziesięć pokoleń od czasu, gdy czło­wiekowi dane było usłyszeć głos i wezwanie Wiekuistego.
Ostatnim, do którego zwracał się Elohim, był Noe. Siedemdziesięciopięcioletni Abram opuścił Charan z Lotem, bezpłodną Saraj i wszystkimi duszami, jakie nabył.
Dziś Charan jest zakurzoną wioską w południowo - wschodniej Turcji, z kamiennymi domami podobnymi do kopców termitów. Cudem ocalała starożytna wieża będą­ca niegdyś obserwatorium astronomicznym. Może to jed­nak nie przypadek, bo z różnych komentarzy wiemy, że badania astronomiczne miały decydujące znaczenie w do­chodzeniu Abrahama do monoteizmu. Jego religijne po­glądy były rezultatem dedukcji i wykrystalizowały się, gdy zrozumiał, że ciała niebieskie, które dotąd czcił, zachodzą. „I tak skierowałem swoje oblicze ku Niemu, który stworzył niebo i ziemię, i nie jestem już wyznawcą idoli” - czytamy w jednym z midraszy. Również Tomasz Mann zaczyna swoją opowieść o Józefie i jego braciach od ob­razu półnagiego chłopca, który spogląda w gwiazdy, coś mamrocząc do siebie. Pojawia się Jakub i z czułością stro­fuje syna.
Wedle Rambama Abraham dochodził do nowej reli­gii lat czterdzieści, wmyślając się w ruch ciał niebieskich. Szukał Poruszyciela nieba i ziemi. Odkrył Go nie dzięki łasce, olśnieniu czy objawieniu, ale dzięki swej naturalnej inteligencji. Drogą samouczenia, stawiając sobie kolejne pytania: „Jak to możliwe? Jak powstał świat?” (niczym Sokrates), doszedł do Pierwszej Przyczyny. Bóg cenił wie­dzę Abrahama i radził się go, co ma uczynić z Sodomą: „Izali ja zataję przed Abrahamem, co mam uczynić” (18, 17). Bóg zwraca się do Swego sługi, jakby oczekując nie tylko rady, ale i pochwały czy krytyki. W Abrahamie znajduje nie tyl­ko słuchacza, Swoje medium, lecz także partnera, rozmów­cę, który - tak jak my w modlitwie - zwracał się do Niego poufałym „Ty”.
To wyrosła z doświadczenia i przemyśleń wiedza (daat) odseparowała Abrahama od otoczenia, ro­dziny, ojca i przygotowała go do drogi.
Zerwanie z dawnym życiem wymagało pierwej zerwa­nia z dawnymi kategoriami myślenia. Potrzebny był, by użyć współczesnej nam terminologii, nowy paradygmat poznania, nowe kategorie. Bez nich nie mogłaby ukon­stytuować się tożsamość i odrębność ludu zwanego później Ludem Izraela. Wędrówkę z Charanu poprzedziła wę­drówka myśli. Osamotnienie w Egipcie, w Kanaanie, w ziemi filistyńskiej było skutkiem samotności myślenia.
W oryginale hebrajskim nakaz drogi brzmi jeszcze moc­niej: Lech lecha - powstań i idź sam, oddziel się, odseparuj, zerwij ze swoim dotychczasowym otoczeniem, pogódź się z ofiarą swojej samotności. Droga, która prowadzi Abrahama (jak i każde wędrowanie), w mistycznej księ­dze Zohar bywa utożsamiana z wężem. W wędrowaniu jest coś uwodzicielskiego, kuszącego i destrukcyjnego. Otwie­rają się nasze oczy. Również wąż w raju otworzył oczy Ada­ma i Ewy. Otworzył ich na nieczystość „tak, iż zobaczyli zło tego świata, którego dotąd nie znali, na smród tego świata, którego dotąd nie było” (Zohar III, 262b).
Tak jak wąż gryzie i zabija, tak wędrowanie niszczy wewnętrzny świat człowieka. Wprowadza niepokój, bezład. Otwiera nas na pokusy. Ukazuje rzeczy naganne. Ruch zdaje się przeciwieństwem medytacji, skupienia. W drodze brak nam ochronnych barier domu, wspólnoty.
Lech lecha spra­wia, że napotykamy świat węża, który symbolizuje nieczy­stość i zło.
Wąż może też symbolizować święte moce. Trzynasto­wieczny żydowski mistyk z Kastylii utożsamiał węża z Mes­jaszem i ze zbawieniem. Ruch, wędrowanie, otwiera nas na zbawienie. Idąc, czyli godząc się na ukąszenie węża, zabijamy w sobie dawny świat i tym samym rodzimy się na nowo. Dzieje się tak jak w jednej z talmudycznych le­gend: gazela ukąszona przez węża rodzi potomstwo.
Lech lecha oznacza symboliczną śmierć i narodziny nowej oso­by. Wędrowanie jest przemijaniem i jednocześnie otwar­ciem na zmianę, na nowe doświadczenia, wyzwania.
Na powtórne przyjście.
W komentarzu do losów Abrahama Rambam pisał: „Do ziemi, którą ci wskażę (...). Wędrował bez celu od narodu do narodu, od królestwa do królestwa, aż dotarł do Kanaanu.
I ukazał się Pan Abramowi i rzekł: nasie­niu twemu dam ziemię tę« (12, 7). Przedtem nie wiedział, dokąd szedł. Wędrował niczym zagubiona owca”.
Ta zagubiona owca będzie jeszcze po wielekroć powra­cała w Biblii. Mojżesz uratował zagubioną owcę i przyniósł ją na swoich plecach do stada. Symbol miłosierdzia. Z kolei w Psalmie 119 czytamy: „Błądzę jako owca zagubiona, szukajże sługi twego” (119, 176). Zagubione jest w woła­niu psalmisty, bo zagubił się w oczach Boga. Pierwsza i ostatnia z prób, jakim został poddany Abra­ham, są do siebie podobne. Pierwszą jest wezwanie do opuszczenia Charanu. Rusza w nieznanym sobie kierun­ku posłuszny nakazowi Boga, kierując się nie swoją, lecz Jego wolą. Ostatnia jest wtedy, gdy ma iść ze swoim sy­nem do nie nazwanej góry. Tam ma się spełnić całopalna ofiara. Bóg stopniowo ujawnia Swoje zamiary. Imię Izaaka pada dopiero na końcu wezwania. Tak jak nie od razu objawiona zostaje nazwa góry. Przez trzy dni Abraham wę­druje do miejsca, które Bóg mu wskazał. Na tej górze powstała potem Świątynia. Dziś jest meczet Skały. Miejsce makom - to słowo na tyle ważne, że może być uważane za jedno z Imion, jakimi określa się Boga. Nieoznaczone jest miejsce, do którego ma zmierzać Abraham, i pełne niedopowiedzeń jest wezwanie do poświęcenia Izaaka. Nieokreślone jest miejsce Boga. Wiemy, że musi się wycofać (cimcum), by stworzyć miejsce dla tego, co stwarza dla nieba i ziemi.
Nieokreśloność spotyka się z milczeniem. Abraham potrafił spierać się z Bogiem. Za wszelką cenę chciał oca­lić Sodomę, targując się o liczbę sprawiedliwych, dla któ­rych Pan miał ocalić miasto. Z pięćdziesięciu Abraham stargował do dziesięciu. Gotów był błagać o życie ludzi, których nie znał, w imię zasad sprawiedliwości i miłosier­dzia. Wobec Boga i Sary Abraham żarliwie bronił swego syna Ismaela przed wygnaniem na pustynię. Gdy jednak słyszy po raz drugi nakaz lech lecha - idź - w milczeniu idzie. Nie pada żadne słowo. Nie ma pytań, wątpliwości, pretensji. Posłuszeństwo wiary oznacza w tym wypadku opanowanie współczucia. Jest w tym coś nieludzkiego i niemożliwego. Jest szaleństwo i okrucieństwo.
„Gdzie jesteś?” - to pierwsze z pytań, jakie Bóg stawia człowiekowi. Jaka mogła być w tej sytuacji odpowiedź Abrahama? Był przecież tak blisko. Na górze Moria koń­czyła się jego droga. Pozostał mu tylko powrót do domu, do umierającej Sary.
Korban - „ofiara” - w języku hebrajskim wywodzona jest od słowa „bliskość”, bliskość Boga. Ofiara i modlitwa są sobie podobne. Dlaczego jednak Abraham milczy? Dla­czego nie kłóci się z Bogiem, choć On go do sporów wcią­gał? Dlaczego Abraham nie godził się z surową miarą Bo­skiej sprawiedliwości, gdy chodziło o Sodomę, a nie pro­testował, gdy miał ofiarować syna?
Gdy przybyli do stóp góry, Abraham zobaczył słup ognia sięgający niebios. I wtedy zapytał Izaaka, co widzi. Ten odpowiedział: kolumnę ognia - i Abraham zrozumiał, że chłopiec jest gotów do ofiary. Potem zapytał o to samo sługi. Nic nie widzieli i wtedy nakazał im: Zostańcie z osłem. W milczeniu Abraham i Izaak wspinają się na górę Moria. W komentarzu do tego wydarzenia Kierkegaard pisał: „Abraham nie może niczego powiedzieć. Gdy mówię, wyrażam to, co uniwersalne, a jeśli nie czynię tego, co uniwersalne, nikt nie jest w stanie mnie zrozu­mieć”. Teologiczne zawieszenie tego, co etyczne, wyraża się - zdaniem duńskiego myśliciela - tylko milczeniem. Objawienie, pisał z kolei Raszi, nie pozostawia miejsca dla mowy.
Są też tacy komentatorzy, którzy twierdzą, że Bóg wcale nie poddawał Abrahama próbie.
W jednym z komenta­rzy czytamy: „Czyżbyś myślał, że masz go uśmiercić? Nie!
Chciałem tylko, byś go wziął ze sobą, a teraz masz go spro­wadzić do domu”.
Współcześni myśliciele, podążając za taką interpretacją, uważają, że Bóg musi czasem zwodzić człowieka, ponieważ gdyby wszystko było jasne, byliby­śmy podobni do automatów, a osobami najbardziej na­bożnymi byliby ludzi zalęknieni i posłuszni. Tymczasem Bóg chce, by należały do Niego tylko osoby wolne.
Trzy są podstawowe wymiary Abrahamowego do­świadczenia: nieoznaczoność, milczenie - brak słów, i sa­motność - odrębność. Ale jest jeszcze obietnica, czyli na­dzieja. Iść do ziemi, którą Bóg pokaże, to iść do miejsca, w którym Abraham stanie się sam dla siebie doskonale wi­doczny, bo w pełni ujawnią się tam jego możliwości. Obiet­nica jest nieustannie potwierdzana. Ostatnia zostaje wy­powiedziana na górze Moria. Pobłogosławione są wszyst­kie narody, jakie narodzą się z Abrahama.
Czy w wędrówkach pokolenia mojego ojca zawiera się jakaś obietnica? Byli wiecznie w drodze. Gonieni strachem, bez­radnością, losem. Choć byli poetami, brakowało im języ­ka. Swojego doświadczenia nie mogli wypowiedzieć w żadnym dostępnym słowie. Nikt przed nimi tej drogi nie przebył. Nie mieli wzorców, które mogły ich osłonić i pogodzić z własnym losem. W tym sensie ich doświad­czenie było absolutnie nieredukowalne do niczego. Nie było tu miejsca na uogólnienia czy banały. W niczym nie potrafili znaleźć pocieszenia. Schodzili w milczenie i osa­motnienie aż do koniuszków nerwów. Potem wędrowali dalej, do Berlina, Izraela, Kanady, Monachium. Nie znali spoczynku, jak nie znali grobów swoich bliskich.
Nie mieli swoich cmentarzy, które mogli co roku odwiedzać. Nie mieli domów, w których czekały na nich przechowywane przez dziadków filiżanki, zegary, lampy. Stracili prawo do swoich przyzwyczajeń, do „swoich” miejsc. Często tracili swoje imiona, nazwiska, nie tylko po to, by otworzyć się na nową tożsamość, jak Abram - Abraham, Jakub - Izrael, ale po to, by ukryć dawną. Ich pierwszym i najtrwalszym doświadczeniem był brak, nieobecność, to, czego nie ma, co zostało utracone. Nawet nie wiem, czy mogli wybierać swoje drogi. To oni byli wybierani, prowadzeni. Nie posy­łała ich w drogę obietnica. Popychało ich nieczytelne przeznaczenie, strach i cud przetrwania. Jak mogli odpowiedzieć na pytanie Elohim: „Gdzie je­steś?”, którym zaczyna się rozmowa Boga z człowiekiem? Początkiem i powodem rozmowy jest grzech. Grzech, czyli utrata jedności ze sobą, z Bogiem, z miejscem.
Gdzie je­steś? To pytanie zawiera w sobie inne. Może oznaczać: Gdzie i dlaczego się ukryłeś? Może oznaczać: Co zrobiłeś ze swoim życiem? To pytanie jest zaproszeniem, a może wezwaniem do odpowiedzi, do mówienia, do nazwania swego miejsca, a wszelkie nazywanie jest stwarzaniem włas­nej rzeczywistości. To pytanie może być wezwaniem do kłótni z Bogiem. Każda odpowiedź na pytanie „gdzie?” jest chwilowa i nietrwała. Pewne jest jedynie to, skąd idę, co pozostało za mną. Dlatego pokolenie wędrowania, panicznych ucieczek, niepokoju było skazane na pamięć. Pa­mięć, nawet jeśli nie chcieli mówić o sobie, o tym, co prze­żyli - bo kto mógłby ich zrozumieć? - była jedynym trwa­łym miejscem.
Ale czy samotna, zła pamięć może być ja­kimkolwiek schronieniem, ocaleniem? Czy nie potwierdza jeszcze mocniej ich samotności? Znaleźli się w błędnym kręgu. Mogli oprzeć się tylko na pamięci, ale pamięć jesz­cze bardziej ich oddzielała i zamykała. Czasami myślę, że wszystko, co działo się potem, po pożegnaniu z rodzicami, domem, było dla nich jakoś nierzeczywiste. Tęsknili chy­ba do swojego Charanu. Wszystko, co stało się potem, było namiastką tego, co być powinno. Ich droga nie była poszukiwaniem prawdziwego życia, jak w wędrówkach ludu przez pustynię, dla nich mogła być tylko drogą ku pierwszym słowom.

Obiecano im co najwyżej samotność.

Simaha
 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »