Kain i Abel
07.01.2007.

Czy wystarczy miłości dla wszystkich?


Niektórzy ludzie przez pojęcie teologiczne znane jako grzech pierworodny rozumieją twierdzenie, że jako potom­kowie Adama i Ewy odziedziczyliśmy po nich zmazę niepo­słuszeństwa i obrazy Boga. Dziedziczymy to tak, jak dzieci dziedziczą wadę genetyczną, przekazaną im przez rodzi­ców, albo jak dzieci, które muszą przyjąć na siebie zobo­wiązania wynikające z długu pozostawionego przez rodzi­ców. Inni, utożsamiając grzech z pożądaniem seksualnym, rozumieją przez to, że każdy z nas rodzi się grzesznikiem, ponieważ przychodzi na świat w wyniku aktu seksualnego, a więc grzesznego. Tę interpretację wzmacnia chrześci­jańskie nauczanie, że Jezus zrodził się z dziewicy, bez ko­nieczności aktu seksualnego. Jeszcze inni, idąc za bardziej wyrafinowaną interpretacją protestanckiego teologa, Reinholda Niebuhra, uważają, że grzech pierworodny oznacza, iż każdy człowiek (bo ludzkie życie jest bardzo skompliko­wane moralnie) nieuchronnie zrobi coś, może nawet wielekroć, co będzie przeciwne woli Boga.

Nawet człowiekowi, który zawsze jest prawy, trudno oprzeć się uczuciu pychy, kiedy rozważa swoją prawość. Wszystkie te interpretacje wywodzą koncepcję grzechu pierworodnego od Adama i Ewy oraz od owocu z zakazane­go drzewa. Ich autorzy byliby prawdopodobnie zdziwieni informacją, że w Księdze Rodzaju i w rzeczywistości w ca­łej hebrajskiej Biblii ten incydent nie jest nazywany grze­chem. Kiedy słowo „grzech” pojawia się po raz pierwszy w Biblii, nie odnosi się do Adama i Ewy, ale do Kaina i Abla. Ta historia jest nam równie dobrze znana jak historia ich rodziców. Kiedy Adam i Ewa zostali wygnani z Edenu, nie mieli już dostępu do drzewa życia. Utracili nieśmiertel­ność i zaczęli mieć dzieci, z perspektywą życia „zastępcze­go” poprzez potomstwo. Mieli dwóch synów, Kaina i Abla. Kiedy wyrośli, Kain został rolnikiem, podczas gdy Abel zo­stał pasterzem. Pewnego dnia obaj przynieśli ofiarę Bogu, Kain z pierwszych płodów roli, Abel z pierworodnych zwie­rząt ze swoich trzód. Z jakiejś przyczyny Bóg przyjął ofiarę Abla, ale odrzucił ofiarę Kaina. Kain był śmiertelnie za­zdrosny. Bóg go ostrzegł: „Dlaczego jesteś smutny i dlacze­go twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną, jeżeli nie będziesz do­brze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz mad nim panować” (Rdz 4,0-7). Nie bacząc na to, Kain zabił swojego brata, a na pytanie Boga: „Gdzie jest brat twój, Abel? - odparł: „Nie wiem. Czyż je­stem stróżem brata mego?” Karą za zbrukanie ziemi przez przelanie niewinnej krwi było skazanie Kaina na wieczną tułaczkę i zakaz posiadania kawałka ziemi, który mógłby nazwać swoim.

Niektórzy badacze w historii Kaina i Abla dopatrują się starodawnego konfliktu między pasterzami, którzy chcą, aby ich stada mogły się swobodnie poruszać, a rolnikami, którzy próbują odgrodzić kawałek ziemi i nie pozwolić, by pasły się tam owce (jak na setkach westernów, które wi­działem). Koczowniczy pasterze uważali rolników za złych ludzi, którzy usiłują zawłaszczyć część Bożej ziemi, a po­tem gwałcą matkę ziemię ostrymi, żelaznymi pługami i narzędziami, zamiast czekać - jak to robią pasterze - aż sama wyda plony.

Pomijając opisy antropologiczne, większość z nas trafnie rozpoznaje, o czym traktuje ta opowieść, o bardzo dobrze nam znanych uczuciach między rodzeństwem: „Nienawi­dzę cię, chcę, żebyś umarł, bo mama i tato kochają cię bar­dziej niż mnie”. Wygląda na to, że dzieciom - tak zależnym od miłości rodziców - trudniej odczuwać gniew na rodziców za wyróżnianie jednego dziecka niż na brata lub siostrę za ich przywileje. A jeśli Bóg jest super rodzicem? Dla Kaina musiało być strasznym ciosem to, że wolał ofiarę Abla. Wie­le lat temu dramaturg Peter Shaffer nawiązał do faktu, że Mozart miał na drugie imię Amadeus, to znaczy „ulubie­niec Boga”, i napisał sztukę o śmiertelnej zazdrości jednego ze współczesnych mu kompozytorów o to, że Bóg pobło­gosławił Mozarta większym geniuszem niż jakiekolwiek inne ze swoich dzieci.
Istotnie, zdumiewająco często Księga Rodzaju opisuje skrajne formy rywalizacji między rodzeństwem. Kilka stron po tym, jak Kain zabija Abla, Izaak i Izmael, dwaj synowie Abrahama zrodzeni z różnych matek, stają się gorzkimi rywalami, czego rezultatem jest wygnanie Izmaela i jego otarcie się o śmierć. Izaak ma następnie synów bliźniaków, Jakuba i Ezawa. Jakub wyłudza od Ezawa oj­cowskie błogosławieństwo, co powoduje, że Ezaw przysięga go zabić. Kilku synów Jakuba atakuje swojego brata, ulu­bieńca ojca, niemalże go zabija i potem sprzedaje w niewo­lę.
Ileż dzieci, czytając biblijne opowieści o wściekłości zde­tronizowanego starszego dziecka, zazdrości młodszego czy bezbronności ulubieńca, miało wrażenie, że na kartach Bi­blii czyta historię własnego życia? Kto wie, czy nie dlatego te starodawne opowieści mają nad nami taką władzę?
Należy zauważyć, że w biblijnej opowieści Bóg ostrzega Kaina o niebezpieczeństwie grzechu, zanim Kain zamor­dował swojego brata. Zanim Kain został winny morder­stwa, był winny grzechu nienawiści i urazy. Historia Kai­na i Abla nie mówi o konflikcie między rolnikami i paste­rzami. Mówi o bólu i gniewie, jaki wszyscy odczuwamy, kiedy podejrzewamy, że ktoś inny jest bardziej kochany niż my. Starsze rodzeństwo ma za złe zejście na drugi plan z powodu najmłodszego dziecka, którym się wszyscy zaj­mują, podczas gdy oni są zaniedbywani. Młodsze rodzeń­stwo nie znosi, kiedy się mówi, że nie mogą robić tego sa­mego, co starszy brat lub siostra. Zdolne dzieci czują się pokrzywdzone, kiedy chwali się ich rodzeństwo za urodę czy sprawność fizyczną, a ci ostatni czują się poniżeni, kie­dy rodzina jest dumna z dobrego świadectwa szkolnego zdolnego brata czy siostry. Nawet kiedy rodzice w rzeczy­wistości nie mają faworytów, doszukujemy się faworyzo­wania za każdym razem, kiedy chwalą czy poświęcają uwa­gę komuś innemu, a nie nam (nawet jeśli ta uwaga spowo­dowana jest chorobą czy złym sprawowaniem się i nawet jeśli godzinę temu zajmowali się nami).

Tak jak ja odczytuję biblijną narrację, grzechem pierwo­rodnym nie jest nieposłuszeństwo ani pożądanie. Grzech pierworodny, który dotyka każdego z nas i prowadzi do in­nych, cięższych grzechów, to przekonanie, że nie starczy miłości dla wszystkich, i dlatego kiedy ktoś inny jest kochany, to kradnie nam miłość. W Księdze Rodzaju, kiedy Jakub przebiera się za swojego brata, Ezawa, i podstępem otrzymuje błogosławieństwo przeznaczone dla pierworod­nego, Ezaw skarży się: „Czyż miałbyś tylko jedno błogosła­wieństwo, mój ojcze? Pobłogosław także i mnie, ojcze mój!” (Rdz 27,38). Naszym pierwotnym lękiem jest to, że nasi rodzice nie będą mieli dość miłości dla nas wszystkich i że ktoś inny może dostać naszą porcję. Później w życiu, kiedy ktoś inny awansuje zamiast nas, kiedy nasz lekarz czy du­chowny nie pamięta naszego nazwiska, kiedy ktoś wpycha się przed nas w kolejkę, może to wywołać nieproporcjonal­ne do tego poczucie zranienia, ponieważ to doświadczenie budzi na nowo obawę z dzieciństwa, że rodzice mogą ko­chać kogoś innego bardziej niż nas. (Czy może to być przy­czyną, dla której zdrada małżeńska ma większą moc zni­szczenia małżeństwa niż fizyczne maltretowanie, alkoho­lizm, hazard czy przestępczość?)

W powieści Johna Steinbecka Na wschód od Edenu jest jedno zdanie, które wyraża to uczucie: „Największą grozą dla dziecka jest to, że nie jest kochane, a odtrącenie to pie­kło, którego się lęka”. Powieść Steinbecka jest w istocie ponownym przytoczeniem historii Kaina i Abla z wątkami zaczerpniętymi również z historii ogrodu Eden. W pewnym momencie autor wkłada te słowa (przypuszczam, że są to jego własne uczucia) w usta jednej z postaci: „Dwie historie prześladowały nas i idą z nami od samego początku. Nosi­my je z sobą jak niewidzialne ogony, historię grzechu pier­worodnego i historię Kaina i Abla. Nie rozumiem ani jed­nej, ani drugiej. Nie rozumiem ich w ogóle, ale je czuję”.

Powieść Na wschód od Edenu jest zbudowana wokół dwóch par braci z inicjałami K i A, Karola i Adama Trasków, oraz synów Adama, Kala i Aarona. W obu przypad­kach bracia są przeciwstawnymi osobowościami, jeden cy­niczny i zahartowany przez życie, drugi łagodny i niewin­ny. Steinbeck dokonuje czegoś niezwykłego, czyniąc z Kala Traska, „Kaina” książki, sympatyczną postać (jak to rów­nież zrobił James Dean w wersji filmowej), tak że odczu­wamy niesprawiedliwość odtrącenia go przez ojca, kiedy przynosi pierwsze, ciężko zapracowane owoce swojej pra­cy. Kal próbował być dobrym synem, wierząc, że w ten spo­sób zdobędzie miłość ojca. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ojciec faworyzuje Aarona, mniej wynika z zacho­wania Kala, a bardziej z ran emocjonalnych, jakie Adam Trask wyniósł z dzieciństwa i z nieszczęśliwego małżeństwa, oraz z bolesnych wspomnień, które Kal nieświado­mie w nim wywołuje.
W każdym pokoleniu, Biblia ukazuje nam niezgodne ro­dzeństwo, jedno z rodzeństwa ma zalety, których nie ma drugie, każda para jest przeznaczona do wejścia ze sobą w konflikt, ponieważ bracia lub siostry są swym przeci­wieństwem, a nie zdają sobie sprawy z tego, że gdyby po­trafili się pogodzić, stworzyliby jedną pełną osobę, zły Kain i niewinny Abel, dziki Izmael i posłuszny Izaak, gburowaty Ezaw i radujący serce matki Jakub, piękna, lecz bezpłod­na Rachela i jej brzydka siostra Lea z domem pełnym dzieci - niemal tak, jakby rodzeństwo podzieliło między siebie róż­ne cechy osobowości: „Ty weź te, a ja wezmę tamte”.

W pewnej gazecie przedstawiono znane osobistości życia politycznego na arenie światowej i co ciekawe przedstawiono młodsze rodzeństwo wielkich osobistości, którzy przynosili im wstyd. Prezydent Clinton ma przyrodniego brata Rogera, który stara się wyleczyć z narkomanii. Arty­kuł przypomniał Jimmy'ego Cartera i Billy'ego Cartera, Lyndona Johnsona i jego brata - czarną owcę, Sama Houstona Johsona. Młodszy brat Richarda Nixona od czasu do czasu próbował zarobić pieniądze na swym słynnym na­zwisku. Senator Edward Kennedy, najmłodszy z braci Kennedych, zarówno w młodości, jak i później zachowywał się w sposób wprawiający rodzinę w zakłopotanie.
Artykuł sugerował, że rodzice często od dzieciństwa przy­gotowują dzieci do odgrywania w rodzinie pewnych ról. W powszechnie powtarzającym się scenariuszu najstarsze dziecko wychowuje się na człowieka odpowiedzialnego, który poniesie sztandar rodziny, będzie dobrym uczniem w szkole i osiągnie sukces, z którego rodzice będą dumni.

Przeważająca liczba prezydentów, senatorów, pilotów sa­molotów odrzutowych, stypendystów fundacji i szefów korporacji jest pierworodnymi synami (jak też byli nimi Newton, Einstein, Freud, Juliusz Cezar i Winston Churchill). Podczas gdy pierworodni garną się do stanowisk władzy, później urodzeni mają skłonność do buntowania się przeciwko władzy i autorytetom (Kopernik i Darwin byli młodszymi synami). Pierworodne dzieci czę­sto wychowuje się na ludzi poważnych i dążących do okre­ślonego celu. Dziecku, które pojawia się później, przez nie­świadomy podział pracy pozwala się na posiadanie cech zabronionych pierworodnemu. Może być nieodpowiedzial­ne, a rodzice będą w nim widzieli beztroskiego wesołka. Może nie być zachęcane do realizowania wielkich ambicji i jego mierne świadectwo nie wywoła takiego wzburzenia, jakie wywołałoby w przypadku starszego brata czy siostry. (Przypomnij sobie bajki braci Grimm, w których najstar­szy brat dziedziczy gospodarstwo, drugi idzie do wojska, a najmłodszy, na którego często mówi się „głupek”, musi „szukać szczęścia”, to znaczy dawać sobie radę sam. Albo przypowieść o synu marnotrawnym z Nowego Testamen­tu, który porzucił dom i roztrwonił swoje dziedzictwo.

Jedna z fotografii w albumie naszej rodzi­ny pokazuje mnie stojącego między moim bratem a kolegą z psem. Widać wyraźnie, że obaj boimy się psa, ale jako starszy już czu­łem odpowiedzialność za brata i ustawiłem się między nim a psem. Często myślałem, że w tej fotografii jest coś określającego nas. Jestem pewien, iż w trakcie naszego wspól­nego dorastania zdarzały się sytuacje, kiedy mój brat chciał przewodzić, a ja pragnąłem, żeby przejął ode mnie odpo­wiedzialność (co od czasu do czasu robił). Musiały być sytu­acje, kiedy miałem rodzicom za złe, że zawsze oczekiwali
ode mnie wzorowego zachowania. Chciałem mieć czasem pozwolenie na nieodpowiedzialność.

Pewna pierworodna córka zapisała w swoim pamiętniku: „Bardzo wcześnie na­rzucono mi starszeństwo, do czego nie byłam przygotowa­na. Moja młodsza siostra zazdrościła mi pozycji w rodzinie, ponieważ uważała mnie za uprzywilejowaną, której pozwo­lono być dorosłą, podczas gdy ona nie miała takiego pozwo­lenia. No cóż, z przyjemnością zrezygnowałabym z tej roli starszej siostry dla wszystkich”. Na ogół wychowywano mnie na starszego brata, a mojego brata na młodszego. Miałem dziesięć lat, kiedy się urodził, i nigdy mnie nie dogo­nił. Wcześniej niż on poszedłem do szkoły i ożeniłem się, dostałem pracę, nie dlatego że byłem zdol­niejszy, ale dlatego że bez własnej zasługi pierwszy się uro­dziłem. To mnie określano jako „łamiącego lody”. Historia mojego życia to w znacznej części historia dobrowolnego podejmowania się przywództwa, przyjmowania odpowie­dzialności, często w takim stopniu, że inni mówili: „Zrobił to dobrze i doceniamy to, ale dlaczego wszystko zrobił sam i nic nie zostawił dla nas oprócz tego, że możemy go podzi­wiać i mu dziękować?” W dużej mierze, jak sądzę, wypły­wało to z wychowania mnie jako pierworodnego syna.

Dlaczego rodzice od najwcześniejszych lat przypisują dzieciom pewne wzorce zachowań? Czasami przywołują wzory ze swego dzieciństwa („To jest nicpoń, tak jak mój młodszy brat, Daniel. On nawet wygląda jak Daniel”) lub ze swego kręgu kulturowego („Dziewczynkom nie są potrzeb­ne dobre stopnie, dziewczynkom potrzebna jest popular­ność”). Niekiedy rodzice reagują na osobowość swych nowo narodzonych dzieci. Wierzę, że dzieci rodzą się z osobowo­ścią, niektóre od urodzenia są nieśmiałe, inne odważne. Czasem rodzice zmieniają się między jednym a drugim dzieckiem. Nawet rodzeni bracia i siostry nie mają w rze­czywistości tej samej matki i ojca w tym sensie, że rodzice mogą być niepewni i niedoświadczeni przy pierwszym dziecku (może nawet niechętni, jeśli była to nie zaplano­wana ciąża), a bardziej pewni siebie przy następnych dzie­ciach. Mogli także mieć dużo czasu dla pierwszego dziecka, a później dzielić czas i siły pomiędzy dwoje lub więcej dzie­ci. Czasami, kiedy młodsze dzieci rezygnują z rywalizacji ze starszym dzieckiem, które miało przewagę wcześniejszego startu, i idą w wybranym przez siebie kierunku, ro­dzice potwierdzają i popierają ten wybór. Bardzo często się zdarza, że rodzice wskazują dziecko, które ma zrealizować ich niespełnione marzenia, i umieszczają w nim swoje ego.
Myślę tu o biblijnym Izaaku, który preferował Ezawa z powodu jego siły fizycznej, jakiej sam Izaak nigdy nie posiadał, i o tych wszystkich ojcach - nieudanych sportow­cach - którzy odnoszą się do swoich wysportowanych sy­nów inaczej niż do córek lub synów o zdolnościach intelek­tualnych.

W opowieściach biblijnych konflikt między rodzeństwem przyjmuje wzór, który tak często widziałem w rodzinach z problemami. Podobnie jak starożytni Izraelici wybierali zwierzę na ofiarę i symbolicznie obarczali je wszystkimi swoimi grzechami, zanim wygnali je, by zdechło na pusty­ni, tak rodziny z problemami często wyznaczają jedno ze swoich dzieci, aby było „nieudane”, i manipulują nim na różne sposoby, aby odgrywało tę rolę, której sami się wsty­dzą. Mogą wówczas pójść do władz szkolnych czy do tera­peuty i powiedzieć: „Nasze dzieci są w porządku, ale po prostu nie wiemy, co zrobić z Michałem”. Ten wzorzec nig­dy niemal nie jest narzucany świadomie, ale jest destruk­cyjny dla wszystkich, a najboleśniejszy dla owego kozia ofiarnego, dla jego rodziców, którzy skazali się na niezdol­ność kochania jednego ze swoich dzieci, jak również dla rodzeństwa przeznaczonego na „dobrych” synów lub „do­bre” córki.

„Złe” dziecko czuje się winne z powodu zmartwień, ja­kich przysparza swoim rodzicom, i jest zakłopotane taką sytuacją. Nie jest to coś, co samo wybrało. „Dobre” dziecko natomiast będzie się czuło winne, że dostało rolę kochane­go i chwalonego dziecka, podczas gdy widzi, jak brat jest słownie i fizycznie karany. Co więcej, „dobre” dziecko bę­dzie często miało za złe konieczność stałego odgrywania roli „dobrego”, podczas gdy „kłopotliwy” brat nie znosi swej roli złego ducha. To pierwsze dziecko znacznie bardziej wo­lałoby być normalnym dzieckiem z dobrymi i złymi dniami, dobrymi i złymi świadectwami, ale mu tego nie wolno. Dzie­ci, których rodzice wiele wycierpieli (ocaleni z holo­kaustu, chorzy czy z problemami finansowymi), czują, że muszą to im „wynagrodzić” przez bycie tak doskonałymi, jak to możliwe. Muszą pohamować swoje normalne zacho­wanie, aby oszczędzić rodzicom dalszego bólu. (Czy Kain dlatego został rolnikiem, żeby stworzyć namiastkę ogrodu, z którego wygnano rodziców przed jego urodzeniem?) Jeśli jedno dziecko ma problemy z zachowaniem, prawdopodob­nie monopolizuje tę rolę i zmusza braci i siostry, aby byli „dobrzy” („Cieszę się, że przynajmniej ty nie powodujesz problemów”).

Te ostatnie dzieci będą musiały połknąć ura­zę („Poświęcasz mu więcej uwagi, dlatego że jest zły, niż mnie, bo jestem dobry”) i stłumić normalną część swojej osobowości która często objawia się jako bunt w trzydzie­stych czy czterdziestych latach ich życia, zamiast w młodo­ści, lub jako gniew wiele lat później na zależnego rodzica.

W powieści Sue Miller bohaterka wspomi­na swoją matkę, która kochała jej autystycznego starszego brata, niezależnie od tego, jak destrukcyjnie się zachowy­wał, a jej dawała do zrozumienia, że będzie ją kochać, jeśli będzie dobra, posłuszna i szczęśliwa. Faber i Mazlish, au­torzy pewnej książki, podają przykład z życia, cytując słowa pewnej kobiety do matki: „Za każ­dym razem, kiedy próbowałam się zbuntować, jak wtedy, kiedy poszłam na wagary w piątej klasie albo kiedy odmówiłam grania na pianinie dla gości, słyszałam od cie­bie jedynie: «To do ciebie niepodobne, kochanie». Czy wiesz, ile znaczyłoby dla mnie, gdybyś choć raz powiedziała: «Nie musisz być cały czas taka grzeczna. Nie musisz być dosko­nała. Nie musisz być dumą matki. Możesz być zła, rozwydrzona, niechlujna, normalna... a ja będę cię tak samo kochać»”.

Kiedy umiera dziecko, pozostałe rodzeństwo często czuje się obarczone poczuciem irracjonalnej, niezasłużonej winy i presji, by „wynagrodzić to” rodzicom, być doskonałym „za­stępcą”, żyjąc nie tylko swoim życiem, ale i życiem zmarłe­go dziecka, chociaż tej uroczystej obietnicy nigdy nie będą mogły zadowalająco wypełnić. Może to być poczucie (na ogół nieuzasadnione), że mogli zrobić coś dla zapobieżenia śmierci lub że ich zazdrosne, gniewne życzenia mogły tę śmierć spowodować. Może to być rodzaj winy ocalonego, że jest tym, który przeżył, szczególnie jeśli rodzice w swojej żałobie rozwodzą się nad cudownymi przymiotami zmarłe­go dziecka. Żyjące rodzeństwo może sobie powiedzieć: „Nie byliby nawet w przybliżeniu tak zrozpaczeni, gdybym ja umarł, a on żył”.
Także brat czy siostra, których nigdy nie znaliśmy, mogą być źródłem poczucia winy.

F. K. w psycho­logicznym studium związków między rodzeństwem, wspomina, że jej rodzice mieli inne dziecko, które zmarło przed jej urodzeniem, i zastanawia się: „Czy rodzice poprzestaliby na dwojgu dzieci, gdyby Magdalenka żyła? Czy za­mieniliśmy się życiem, ona i ja, ona tracąc swoje, abym ja mogła się urodzić?”

To interesujące, że tak wiele napisano o kompleksie Edy­pa, konflikcie między ojcem a synem, i o tłumionych kazi­rodczych pragnieniach ojców i córek oraz matek i synów, a tak mało powiedziano o problemach, jakie bracia i sio­stry mają ze sobą. F. K. pisze: „Jesteśmy przyzwyczajeni do analizowania (często nieustannego) na­szych związków z rodzicami. Kiedy jednak ludzie próbują analizować swoje związki z braćmi i siostrami, może im brakować słów... Twierdzę, że w rzeczywistości pamięć związków z rodzeństwem może wywierać większy wpływ na dorosłe kontakty z ludźmi niż pamięć związków z rodzi­cami. Ponieważ tak wiele naszych interakcji odbywa się z ludźmi w równym wieku - z małżonkami, przyjaciółmi i współpracownikami - niejednokrotnie łatwiej jest identy­fikować ich jako substytuty rodzeństwa niż jako zastęp­czych rodziców i mieć wobec nich wiele postaw i uczuć, ja­kie mieliśmy wobec naszych braci i sióstr”.

Czy to możliwe, że nasze poczucie tego, kim jesteśmy, jest kształtowane przez naszych rodziców i współmałżonków, ale nasz sposób odnoszenia się do innych ludzi odzwierciedla raczej to, jak odnosiliśmy się do naszych braci i sióstr?
Czy istnieje lekarstwo na ten grzech pierworodny, na lęk dzieci, że nie będą kochane, jeśli rodzice obdarzą miło­ścią również kogoś innego? Bardzo możliwe, że istnieje. Uporanie się z poczuciem zazdrości o rodzeństwo może być w rzeczywistości ważną częścią dorastania.

Klagsbrun, opierając się na hipotezie Zygmunta Freuda, pisze: „Kiedy dzieci rozpoznają, że nie mogą wygrać przez rywalizację i że muszą dzielić rodzicielską miłość z rodzeństwem, za­czynają identyfikować się z innymi dziećmi w podobnej sy­tuacji. Dzięki tej identyfikacji pojawiają się ziarna poczu­cia sprawiedliwości, przekonanie, że jeśli nie możemy być kochani bardziej niż ktoś inny, to wszyscy muszą być trak­towani równo i sprawiedliwie”.

Innymi słowy, historia nie musi zakończyć się zabój­stwem Abla przez Kaina, aby ten ostatni był jedynym obiektem miłości Boga czy Ewy. (Starodawna legenda, sprzed tysięcy lat przed Freudem, mówi, że Kain i Abel kłócili się o to, który z nich zostanie partnerem Ewy po śmierci Adama). Historia biblijna mogłaby opisywać, jak Kain i Abel zdają sobie sprawę z tego, ile mają wspólnego przez swoją zależność od kaprysów arbitralnego Boga, i jak pracują razem, próbując Go zrozumieć i sprawić Mu przy­jemność. W końcu, bracia i siostry nie tylko kłócą się ze sobą. Często łączy ich więcej niż z rodzicami czy nawet z współmałżonkami. (Żyłem o wiele dłużej i znacznie bliżej z moją żoną niż mieszkałem pod jednym dachem z bratem, ale nadal zdarza się, że słowo – kod - z dziecięcych zabaw wy­wołuje nasz wybuch śmiechu, podczas gdy moja żona pa­trzy zdziwiona i nic z tego nie rozumie). Kiedy rywalizacja osiąga właściwą perspektywę, kiedy grzech pierworodny -uczucie, że miłość ofiarowana innej osobie jest ukradziona tobie - jest uznany za błąd, którym jest, wówczas wiele można zbudować.
Choć Księga Rodzaju jest kroniką rywalizacji między rodzeństwem, jest to również księga o ich pojednaniu. Izaak i Izmael spotykają się przy grobie swojego ojca, Abraha­ma. Jakub i Ezaw pokonują wspomnienia dawnych ran i lęków i padają sobie w ramiona po dwudziestu latach roz­łąki.

W najwspanialszej historii napisanej kiedykolwiek na temat braci przezwyciężających nienawiść i zazdrość Józef ponownie łączy się z braćmi, którzy go sprzedali w niewolę. Przez lata marzył o wyrównaniu z nimi rachunków (i może również o wyrównaniu rachunków z ojcem za uczynienie z niego swego pupila i obiektu nienawiści braci). Gdy jed­nak ma ku temu sposobność, gdy jest wysokim dostojni­kiem państwowym, a oni wygłodniałymi pasterzami błaga­jącymi o żywność, Józef odkrywa, że w rzeczywistości wca­le nie chce zemsty, lecz pragnie rodziny. Wie, że nie może mieć rodziny, dopóki obie strony nie wzniosą się ponad nie­nawiść i zranione uczucia z lat dorastania.
Znam wielu ludzi, którzy skazali się na brak kontaktu z rodzeństwem, którzy upierają się przy zostawianiu pu­stych miejsc na każdym ślubie, przyjęciu urodzinowym i spotkaniu rodzinnym, ponieważ wiele lat wcześniej mieli sprzeczkę z bratem czy siostrą. Wynikała ona z grzechu pierworodnego, przekonania, że nie starczy miłości dla wszystkich i że gdyby ktoś otrzymał więcej niż powinien, nic by nie pozostało dla innych. Minęły dziesięciolecia, ro­dzice się zestarzeli lub zmarli, a oni ciągle się kłócą o to, którego z nich matka bardziej kochała, kiedy byli dziećmi. Może mieli rodziców, którzy nie bardzo wiedzieli, jak rów­nocześnie kochać kilkoro dzieci.

Jak podkreślają znawcy dzieci właściwie nie chcą być kochane równo. Chcą być kochane wyjątkowo, za ich własną, jedyną osobo­wość, a nie wszyscy rodzice wiedzą, jak to zrobić. Może sami zostali wychowani przez manipulujących rodziców, którzy zmuszali ich do rywalizowania o to, kto będzie naj­bardziej kochany. Po wielu latach każde ich spotkanie jest skażone poczuciem winy, że się było faworytem, lub urazą, że się było pominiętym. Obie strony noszą w pamięci obraz tego drugiego, zastygły w formie sprzed dziesięcioleci. Mu­szą zdać sobie sprawę z tego, że podobnie jak oni sami rów­nież ich rodzeństwo nie przypomina już dzieci na fotogra­fiach z rodzinnego albumu, nie przypomina też stereoty­pów, jakie każde z nich przechowuje w pamięci. Kiedy po dwudziestu latach życia w oddzieleniu Jakub i Ezaw spo­tykają się, każdy z nich stwierdza, że jego pamięć brata jest przestarzała o dwadzieścia lat. Jeden i drugi nienawi­dził lub lękał się kogoś, kogo już nie ma, kto został wiele lat temu zastąpiony przez bardziej dojrzałego człowieka, łagodniejszego dzięki doświadczeniom i trudnym lekcjom ży­cia.

Kilka razy siedziałem w kaplicy po­grzebowej przed nabożeństwem, gdy ze wszystkich stron schodziły się dzieci zmarłego. Czasami, kiedy w rodzinie panowała wojna (a było tak być może aż w jednej trzeciej wszystkich rodzin, z którymi miałem do czynienia!), bracia i siostry demonstracyjnie siadali po przeciwnych stronach pokoju i rozmawiali ze mną po kolei. Częściej jednak wy­ciągali do siebie ręce, z początku niepewnie, z obawą odtrą­cenia, ale w momencie konfrontacji ze wspólnymi wspo­mnieniami i wspólnym poczuciem śmiertelności padali so­bie w ramiona i mówili: „Dlaczego tak długo z tym zwleka­liśmy, dlaczego trzeba było aż tego, byśmy się znaleźli ra­zem w tym samym pokoju?” (Niedawno słyszałem praw­dziwą historię o dwóch braciach, którzy nie rozmawiali ze sobą przez dwadzieścia lat. Kiedy jeden z nich umarł, dru­gi załamał się i szlochał: „Teraz nie mam już Marka, żebym mógł z nim nie rozmawiać”).

Niekiedy przepaść, jaka oddziela braci i siostry w okre­sie dorastania, może się zmniejszyć później w życiu, w mia­rę słabnięcia różnic między nimi, które wydawały się ogromne, kiedy byli mali. Podobnie jak wielu mężczyzn w średnim wieku pozwala ujawnić się swojej kobiecej stro­nie, i mniej rywalizować, a bardziej wiążąc się z ludźmi, i jak wiele kobiet w analogicznym wieku pozwala sobie na stanowczość, zamiast żyć dla innych i poprzez innych, tak wielu braci i sióstr osiąga pełnię, porzucając przypisane im w dzieciństwie role i „zamieniając się jeden w drugiego”.

Przedsiębiorca przechodzi na wczesną emeryturę, aby na­uczać w szkole, podczas gdy jego brat, „mól książkowy”, zaczyna śledzić akcje na giełdzie. Pracująca kobieta poświęca się całkowicie swojej nowej roli matki, podczas gdy jej młodsza siostra, która wyszła za mąż w wieku dziewiętnastu lat i została matką w wieku lat dwudziestu, wychodzi z domu i znajduje pracę teraz, kiedy jej dzieci są nastolatkami. Jeśli są mądrzy i mają szczęście, każde pozwoli drugiemu skorzystać ze swoich doświadczeń.
Mój przyjaciel, lekarz z Sosnowca, podzielił się ze mną następującym wspomnieniem: „Historia naszej rodziny to klasyczny przykład odnoszącego sukcesy starszego brata i nieudanego młodszego. Poszedłem na medycynę, mój brat nie skończył szkoły i pojechał do Warszawy grać na ulicach na gitarze. Moja matka chwaliła się moimi stop­niami, pracą, publikacjami i zmieniała temat rozmowy, kiedy ktoś ją zapytał o Stefana. Kiedy matka zmarła, przyjechałem z Sosnowca na pogrzeb, Stefan przyleciał z Warszawy. Po południu, w przeddzień pogrzebu, siedziałem z notesem adresowym matki na kolanach i dzwoniłem do jej przyjaciół, aby powiedzieć im o pogrzebie, podczas gdy mój brat leżał na sofie i odpoczywał. Byłem zmęczony tymi telefonami i rozżalony, że wszystko muszę robić sam, tak jak to robiłem całe życie, podczas gdy mój brat się wymigi­wał. Już chciałem powiedzieć mu coś ostrego, ale zamiast tego ze zdziwieniem usłyszałem własne słowa: «Stefan, może weźmiesz ten notes i obdzwonisz resztę ludzi?» Powiedział: «Jasne», wstał z sofy i zrobił wszystko, jak trzeba. Myślę, że docenił to, iż został poproszony o zrobienie czegoś poży­tecznego. Przypuszczam jednak, że gdybym nic nie powie­dział, poszlibyśmy utartą ścieżką, ja z poczuciem, że mnie wykorzystują, on z poczuciem wyłączenia i odtrącenia. Wystarczyło kilka słów, żeby zmienić ten wzorzec. Stefan i ja jesteśmy sobie teraz o wiele bliżsi niż byliśmy przez ostat­nie lata. Zauważyliśmy, że jesteśmy znacznie bardziej podobni niż sądziliśmy. Często się zastanawiam, jak inne mogłoby być nasze życie, gdybym wypowiedział te słowa kilka lat wcześniej”.

Bardzo dawno słyszałem pewną opowieść od mojego rabina, bardzo mądrego człowieka:

W małym mieście w Polsce, gdzie większość Żydów była biedna i nieuczona i gdzie musieli rywalizować ze sobą, żeby związać koniec z końcem, mieszkał człowiek, który był powszechnie podziwiany za swoją wiedzę, bogactwo i pobożność. Pewnego dnia dwunastu wybitnych członków społeczności z przyjemnością i zdziwieniem znalazło w do­mu zaproszenie: „Jest pan zaproszony do domu Reb Izaaka w następny wtorek wieczorem o godzinie szóstej na obiad godny podania w raju”. Nie mogli się doczekać. Obiad u Reb Izaaka! Posiłek godny raju! Wszyscy przyszli punk­tualnie o szóstej i zostali wprowadzeni do jadalni, gdzie stół był elegancko nakryty talerzami, kielichami i srebrny­mi sztućcami. Kiedy usiedli, służący przyniósł Reb Izaakowi bułkę, nad którą ten wyrecytował tradycyjne błogosła­wieństwo. Służący postawił następnie przed nim talerz zupy, ale żaden z gości niczego nie dostał. Reb Izaak zaczął jeść zupę i mówić: „Mmm, taka smaczna zupa. Nie pamię­tam, kiedy jadłem tak pyszną zupę”. Goście byli zaskocze­ni, dlaczego im niczego nie podano? Kiedy Reb Izaak skoń­czył zupę, dał znak służącemu, który zabrał pusty talerz i po chwili przyniósł duży talerz z mięsem i jarzynami dla gospodarza, ale znowu nic dla gości.
Reb Izaak jadł dalej, mówiąc: „Och, jakie to dobre. Nie macie pojęcia, co tracicie. To jest takie smaczne, bardzo mi to smakuje”. Wreszcie jeden z zaproszonych gości nie wytrzymał:
„Reb Izaaku, nie rozumiem. Czy zaprosiłeś nas tutaj, żeby się z nas naigrawać? Zostaliśmy zaproszeni na obiad godny podania w raju, ale tylko ty dostałeś posiłek, a nam przypadło pa­trzenie, jak jesz i jak ci smakuje. Dlaczego to nam czynisz?” Reb Izaak uśmiechnął się: „Istotnie posiłek godny raju. A co myśleliście? Czy raj to słynna restauracja? Czy raj to miejsce, do którego chce się pójść z powodu wyśmienitych potraw i wina? Nie, raj to miejsce, gdzie ludzie wystarcza­jąco się kochają, by czerpać przyjemność ze szczęścia kogoś innego. Raj to miejsce, gdzie możesz patrzeć na swojego bliźniego, któremu się powiodło, i nie zazdrościć mu. Raj to miejsce, gdzie ludzie wiedzą, że prawdziwie ważne rzeczy w życiu są w takiej obfitości, że wystarczy ich dla wszyst­kich, nie musimy ich odbierać bliźniemu. A teraz, kiedy już się o tym dowiedzieliście, każę podać wam obiad”.

Kain i Abel byli pierwszymi ludźmi, którzy nigdy nie mieszkali w raju. Byli pierwszymi istotami ludzkimi, które musiały rywalizować o rodzicielską aprobatę i walczyć z rodzicielskim odtrąceniem. Nigdy się nie nauczyli, że raj zależny od nich samych był w zasięgu ręki. Musieliby tylko kochać się w wystarczającym stopniu, aby cieszyć się wza­jemnie z sukcesów, zamiast wierzyć, że sukces jednego zo­stał osiągnięty kosztem drugiego. Musieliby tylko zrozu­mieć, że miłość nie jest jak konto bankowe, które maleje, gdy z niego podejmujemy, że nie jest tak, iż każdy dolar miłości może być wydany tylko raz. Miłość nie jest jak ko­lejka do bufetu, gdzie grozi ci, że osoba przed tobą weźmie za dużo i za mało zostawi dla ciebie. Miłość jest jak mię­sień, im bardziej ćwiczysz go dzisiaj, tym mocniejszy bę­dzie jutro.

Rodzicom, którzy kochają jedno dziecko, nie za­braknie miłości. Ćwiczą kochanie i będą w tym lepsi, kiedy przyjdzie im kochać inne dzieci. Kiedy „rozdajemy” naszą miłość, Bóg ją uzupełnia, tak że stajemy się kanałem Jego miłości, płynącej do Jego wszystkich dzieci, kanałem, który nigdy nie wysycha. Gdyby Kain był dość mądry, by to zro­zumieć, nie musiałby spędzać reszty swoich dni na samot­nej tułaczce. Mógłby odzyskać dla siebie i swoich potom­ków raj, który Adam i Ewa utracili.

Simha