Józef w Egipcie
07.01.2007.

Tedy się Józef nie mógł dalej wstrzymywać przed wszystkimi,
którzy stali przed nim, i zawołał: Wyprowadźcie wszystkie ode mnie.
I nie został nikt przy nim, gdy się dał poznać Józef braci swej.
I podniósł głos swój z płaczem:
co słyszeli Egipczanie, słyszał też dom faraonów.
I rzekł Józef do braci swej: Jamci jest Józef; a żywże jeszcze ojciec mój?
I nie mogli mu bracia jego odpowiedzieć, bo się zlękli oblicza jego (45, 1-3).

Życie Józefa w Egipcie układa się w rytmie wznoszenie – upadek – podniesienie.
Trafia do domu egip­skiego dygnitarza Potyfara, gdzie szybko zdobywa zaufanie i uznanie, aż zostaje nadzorcą jego domu. Bóg był z nim, „a iż wszystko co on uczynił, Pan szczęścił w ręku jego”, błogosławieństwo Boga spłynęło na dom, w którym mieszkał. Tak samo Izaak obdarzył bogactwem Gerar, Ja­kub dom Labana. Potyfar uchodzi w tradycji za eunucha. Miał on przy tym wyjątkowo urodziwą żonę, nazywaną Zulejką, która zapragnęła zdobyć Hebrajczyka o pięknej postawie i pięknym wyglądzie. Nie ukrywała swoich prag­nień, mówiąc mu wprost:
„Połóż się na mnie” (39, 7). Odmówił jej, powiadając, że byłoby to z jego strony nielojal­nością wobec pana, ale przede wszystkim grzechem wo­bec Boga. Talmud twierdzi, że w najtrudniejszej chwili, gdy zdawało się, że ulegnie już pokusie, zobaczył twarz ojca mówiącego mu: Jeśli to uczynisz, imię twoje zostanie wymazane i nie znajdzie się pośród imion twoich braci na napierśniku Najwyższego Kapłana.
Marc Chagall narysował ową scenę: na miękkim łożu z baldachimem leży goła, piękna Zulejka, a jej ręka za­praszającym gestem wyciąga się do Józefa. Jej głowa spo­czywa na białej poduszce, która niczym aureola otacza głowę. Przy łóżku stoją nocne papucie, miękkie, z futrzany­mi pomponikami. Otacza ją ciepło i zmysłowość. Jej krągłe kształty przywołują obraz rozkosznej zalotnicy.
Józef, odzia­ny w długi cudzoziemski płaszcz, odchodzi. Ręce skrzyżo­wał na piersi. Ma uśmiech nieśmiałego studenta jesziwy. Tym gestem rąk przypomina swego dziada Abrahama, któ­ry stał obok stołu zastawionego jadłem, przyjmując w do­linie Mamre trzech aniołów. Stał skromnie z boku, uwa­żając się za niegodnego dzielenia z nimi stołu. Między Abrahamem i Józefem z przedstawień Chagalla łączność buduje się przez te same gesty, starsze i mądrzejsze niż my sami: układ rąk, dyskretne i pokorne wycofanie. One prze­kazywały nam mądrość i trafność zachowań. Decydują za nas, jak bez namysłu, ale dobrze, postąpić.
Chagall zdaje się podpowiadać, zgodnie z tradycją, że Zulejka była wielką pokusą i jeśli Józef zdołał się obronić, to nie dlatego, że sam miał w sobie dość sił, ale dlatego, że pamięć ojca, pamięć rodu zawarta w codziennych ge­stach, przywołały go do porządku. Twierdzi się wręcz, że gdy tylko doszedł do władzy w domu Potyfara, znów obu­dziła się w nim pycha i młodzieńcza potrzeba podziwu i uwielbienia. Dostosował się szybko do egipskich zwyczajów, zaczął się ubierać i nosić jak oni. I wtedy Bóg rzekł mu: „Twój ojciec jest w żałobie (po tobie), a ty trefisz so­bie włosy! Użyję przeciw tobie żony Putyfara”.

Józef za jej sprawą trafił do więzienia, choć za taką prze­winę zapewne powinien był zostać skazany na śmierć. Być może sam Potyfar nie wierzył żonie, ale musiał go jakoś ukarać, by bronić jej dobrego imienia. Józef trafił nie do byle jakiego więzienia, ale do takiego, gdzie trzymano królewskich więźniów. Został przez Zulejkę oskarżony zapew­ne nie tylko dlatego, że uraził jej dumę, ale również dlate­go, że tylko w ten sposób mogła zapanować nad swoją na­miętnością.
W jego obecności traciła nad sobą kontrolę.
Nawet w więzieniu szybko urósł Józef do pozycji nad­zorcy nad wszystkimi więźniami. Spędził tam dwanaście lat. Wśród więźniów spotkał nadwornego piekarza i pod­czaszego. Ich sny odczytał trafnie i właśnie jako interpre­tator snów mógł wyjść z zamknięcia, gdy w dwa lata po uwolnieniu podczaszego i straceniu przełożonego pieka­rzy (co ze snów odczytał Józef) straszne sny nawiedziły faraona. Nikt nie potrafił ich zrozumieć, choć jak wiemy, senniki egipskie (najstarszy rękopis datowany jest na XIII wiek p.n.e., a jest kopią dokumentu z XIX być może na­wet wieku) uchodzą za najdoskonalsze, a umiejętność czy­tania snów była w Egipcie wyjątkowo ceniona. Egipskim znawcom snu musiała zaimponować wiedza Hebrajczyka. Warto może w tym miejscu dodać, że w Biblii Izraelita dwa razy wezwany jest do objaśniania snów. Raz jest nim Jó­zef, a drugi raz Daniel. Obaj czynią to na użytek obcego władcy. Sztuka czytania snów w biblijnym świecie nie cie­szyła się wielką estymą.
Hebrajski niewolnik, sprzedany za dwadzieścia srebr­ników, stanął u stóp ozdobnego tronu faraona, od które­go dzieliło go siedemdziesiąt stopni. Tyle było stopni, ile znano wówczas w świecie języków. Józef odczytał sen prawdziwie: Egipt czekało siedem lat urodzaju i siedem lat niedostatku. Trzeba się więc do tego przygotować, gromadząc dobra na złe czasy. Władca od razu pojął, że Józef trafił w sedno. Ale skąd wiedział, że to odczytanie jest właściwe? Ponieważ śniący, jak zapew­nia nas Abrawanel, w śnie proroczym zwykle widzi nie tylko znaki i symbole, ale również rozumie ich sens. Po przebudzeniu zostają w jego pamięci jedynie obrazy. Nie inaczej rzecz przedstawiona jest w jednym z midraszy. Jó­zef miał zapytać faraona: Któż, panie, powiedział ci, że egipscy astrologowie niewłaściwie zinterpretowali sen? I wtedy faraon odpowiedział: Widząc sen, zobaczyłem jego interpretację. Tak że wykładacze snów nie mogą mnie oszukać (Midrasz Hagadol).
Rola hermeneuty odpowiada, można rzec, dokładnie roli sokratejskiej akuszerki: ma ona pomóc urodzić się, ujawnić się myśli, która istnieje, choć bywa ukryta. Nie narzuca on swojej racji.
Nie nawraca, ale jedynie uzmy­sławia ideę, która już prześwieca. Józef, jak Sokrates, jedy­nie odsłonił przed faraonem jego własne myśli i przeczucia i dlatego władca mógł je uznać za swoje. Nie miał więc wąt­pliwości, że hebrajski niewolnik obdarzony jest mądrością, i powiedział, że w nim spoczywa Duch Boży. Mądrość nie oznacza w tym wypadku wtajemniczenia czy wiedzy dostępnej nielicznym. Jest sztuką rozumienia, czytania, in­terpretowania, wydobywania tego, co się staje. Mądrość taka ma być pomocą dla innych, ujawnieniem przed nimi ich powołania i tym samym ich możliwej wielkości.

Ale dlaczego faraon uczynił Józefa - niewolnika wice­królem? Czy obcy może panować nad nie swoim ludem? Midrasz daje przedziwną odpowiedź. By stanąć obok wład­cy, czyli pokonać siedemdziesiąt stopni, trzeba znać wszystkie języki świata. A znać te języki może tylko osoba najlepszego rodu. Następnego dnia po tym, jak sny ujawniły swój sens, faraon miał sprawdzić Józefa. W nocy przybył do Józefa anioł i nauczył go wszystkich języków (opowieść ta znajduje swoje uzasadnienie w 6 wersecie Psalmu 81). Następnego dnia został poddany próbie i okazało się, że zna jeden język więcej niż faraon, a mianowicie hebraj­ski. I wtedy władca zaprzysiągł Józefa, że nie zdradzi niko­mu, iż nie zna on świętego języka.

I tak niewolnik stał się namiestnikiem całej ziemi egip­skiej, tym samym utwierdzając panowanie faraona nad jego poddanymi i potęgę Egiptu wobec otaczających go ludów. Wszystkie pieniądze Egipcjan i Kananejczyków trafiły do skarbu władcy. Gdy zabrakło im pieniędzy, od­dali bydło.
Gdy już oddali i konie, i osły, i krowy, musieli w zamian za zboże oddać ziemię. Tylko kapłani zachowali swoje posiadłości. Józefowi nadał faraon nowe egipskie imię i znalazł mu żonę, córkę najwyższego kapłana o na­zwisku Poti-Fera, tak uderzająco zbieżnym z imieniem pierwszego właściciela Józefa. Zoną ową była Asenat - jak zapewniają midrasze - jego siostrzenica, córka zhańbionej Diny. W ten sposób trzydziestoletni namiestnik zo­stał wprowadzony do najlepszego towarzystwa, stając się nie tylko politycznie, ale i przez rodzinne koligacje, egip­skim arystokratą. Asenat urodziła dwóch synów: Menaszego i Efraima. Imię Menasze znaczy „ten, który pozwo­lił mi zapomnieć” - tak jak kobieta po ślubie zapomina o swoim domu rodzinnym. Zapomnieć również o wszyst­kich moich cierpieniach i trudach, przez które przesze­dłem od czasu, gdy zostałem sprzedany. Efraim oznacza „tego, kto uczynił mnie zasobnym” w dzieci, dobra i ho­nory.
Imionami synów Józef chciał uczcić cud, który się zdarzył w jego życiu.
Do czasu pierwszej wizyty braci w Egipcie nic nie wie­dział o ojcu i swoim rodzinnym domu. Również najbliżsi nie szukali go. Przez dwadzieścia lat był wygnany z domu i z myślenia o domu. Dlaczego nie próbowali się bracia odnaleźć? Dlaczego Józef zdaje się żyć tak, jakby nie mógł lub wręcz nie chciał choćby dowiedzieć się, co dzieje się ze starym ojcem? Czyżby zapomniał o swojej rodzinie, a może jego rodzina zapomniała o nim?
Część interpretatorów skłonna jest sądzić, że Józef, pa­miętając o swoich snach, czekał na moment ich wypeł­nienia. Nie chciał niczego zmieniać. Nie chciał ani wyda­rzeń przyspieszać, ani ich uprzedzać. Senne widzenie ofia­rowało mu pewność, że najpierw pokłonią mu się bracia, potem bracia wraz z rodzicami. Nawet jeśli pragnął odna­leźć ojca, to uznał, że musi swoją wolę podporządkować woli Stwórcy, tak jak objawiła mu się ona we śnie.
Bracia po zniknięciu Józefa mieli sobie przysiąc, że ża­den z nich nie zdradzi tajemnicy przed ojcem i że ten ni­gdy nie dowie się, co stało się na pastwiskach koło Sychem. Ta przysięga zobowiązywała do tajemnicy również Józefa. Nie mógł kontaktować się ojcem i opowiedzieć mu o tych wydarzeniach. Miał zapomnieć o wszystkim, rów­nież o ojcu.

Zaryzykujmy inną jeszcze interpretację. Józefa wygna­li z domu bracia zrodzeni z innych matek. Ojciec, wysyła­jąc go do nich, mógł rozumieć, wiedzieć lub przeczuć, co się wydarzy. Gdy po roku pobytu w domu Potyfara nie doszły Józefa słuchy, że ojciec go poszukuje (nie wiedział przecież, co działo się po jego odjeździe i że ojciec, mając w rękach zakrwawioną szatę, uznał, że Józef zginął), mógł myśleć, że został wykreślony z rodziny. W innym wypad­ku Jakub chciałby przecież wykupić syna z niewoli. Tak więc Józef uznał, że tajemniczą decyzją Boga jego przedwcześnie zmarła matka straciła pozycję pramatki rodu i że błogosławieństwo obejmie tylko dzieci Lei i dwóch służą­cych. Pogodził się więc z przeznaczeniem i uznał, że musi znaleźć swoje miejsce w Egipcie i tu, jeśli zajdzie taka po­trzeba i możliwość, dawać świadectwo Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba.
Jeśli on został wyrzucony z rodziny, to taki sam los mu­siałby spotkać Benjamina. Dlatego podczas pierwszego spotkania z braćmi, stawiając im absurdalny zarzut szpie­gostwa, zażądał nie spotkania z ojcem, ale tego, by przy­prowadzono mu najmłodszego. Ba, o ojca nawet nie pyta i nie dowiaduje się, co się z nim stało. Tylko w ten sposób mógł sprawdzić, czy dzieci Racheli pozostają dziedzicami Jakuba - Izraela. Tak więc Józef nie chce ujawnić swojej tożsamości na pierwszym spotkaniu jedynie dlatego, że nie wie, czy dla braci jest nadal członkiem rodziny. Nieza­leżnie od tego, czy Jakub był, czy nie był wśród żywych, odkrycie, kim jest, było dlań możliwe dopiero wówczas, gdy zyskał pewność, że dzieci Racheli zajmują swoje miej­sce w Domu Izraela. Oskarża braci o szpiegostwo, co brzmi nadzwyczaj dziwnie, i dla potwierdzenia, że zarzut ten jest nieuzasadniony, domaga się od nich dowodu zaiste zaska­kującego w takiej sprawie. Jeden z braci ma pozostać w Egipcie, póki nie okażą przed nim syna Racheli. Zwią­zano Szymona, tego samego, który przed dziesiątkami lat urządził krwawą jatkę w Sychem.

Jak pamiętamy, po roku bracia wracają z drugim sy­nem Racheli. Wracają mimo oporów ojca, przymuszeni bardziej głodem niźli chęcią uwolnienia jeńca. Józef jest wzruszony tym spotkaniem. Ukrywa przed nimi swoje łzy, ale odkrycie swej tożsamości odkłada na później. Jeszcze nie chce się ujawnić, jakby nie był pewien, czy Benjamin jest dla nich do końca bratem. Wszak Ezaw był bratem bliźniakiem Jakuba, a stosunki między nimi były niczym stosunki dwóch konkurujących ze sobą państw. Braci pod­daje próbie. Na rozkaz Józefa do sakwy Benjamina pod­rzucony zostaje srebrny puchar. Gdy oddalili się od domu Józefa, doganiają ich straże, stawiając im pozornie absurdalny zarzut kradzieży wyjątkowo cennego przedmiotu. Bracia zaprzeczają i podobnie jak ich ojciec goniony przez Labana poszukującego figurek swoich bożków oświadczają, że ten, u kogo znajdzie się zguba, ponieść musi śmierć. Straże rychło znajdują srebrne cacko. Bracia są przeraże­ni. Wiedzą, że śmierć Benjamina zabije ojca i rozpadnie się dziedzictwo Abrahama. Józef sprawdza ich, sprawdza ich solidarność z potomkiem Racheli i w ten tylko sposób upewnia się, że błogosławieństwo jej dzieci nie zostało im odebrane. Bracia gotowi są umrzeć za brata lub pójść razem z nim w niewolę, potwierdzając w ten sposób jedność całej rodziny. W tym nadzwyczaj emocjonującym momen­cie potwierdza się już nie tylko fizyczna, ale i duchowa wspólnota braci. Pokazali, że wobec tego strasznego wy­zwania nie tylko nie powtórzą okrutnego czynu sprzed dwudziestu dwu lat, ale że proces skruchy, przez jaki prze­szli, jest na tyle głęboki, iż czują swą winę i odpowiedzial­ność za zagubionego brata. Nie przypadkiem już za pierw­szym widzeniem się mówili jeden do drugiego: „Zaiste zgrzeszyliśmy przeciwko bratu naszemu, bo widząc utra­pienie duszy jego, gdy nas błagał, nie usłuchaliśmy go, dla­tego przyszło na nas to utrapienie” (42, 21).
Z kolei, gdy znaleziono kubek i wyrok wydawał się tyleż nieuchronny, co zasłużony, znów przypomnieli swoje winy: „Bóg znalazł nieprawość sług twoich” (44, 16). Być może mieli już za sobą i w sobie akt skruchy, ale dopiero wobec wyzwania, jakim było zagrożenie życia najmłodszego, pokazali, że wszyscy bracia tworzą dom Jakuba i że więź ta jest mocniejsza niż strach o życie czy oskarżenie o kradzież lub szpiegostwo. Józef dostrzegł to, albo rzecz nazywając jesz­cze inaczej, uruchomił w nich czy ujawnił ten proces samorozumienia i samowiedzy. Znów byli jednym domem, w którym Józef mógł na powrót odnaleźć swe miejsce. I do­piero wtedy pojął i wypowiedział to, co zapewne już wcześ­niej przeczuwał: „Jednak teraz nie frasujcie się ani trwóż­cie sobą, żeście mię tu sprzedali, boć dla zachowania ży­wota waszego posłał mię Bóg przed wami. (...) tedy nie wyście mię tu posłali, ale Bóg” (45, 5 i 8). Sen się ziścił, a jego pełny sens dopiero w chwili pojednania rodziny stał się widoczny. Józef nie czuje się upoważniony do tego, by sprawdzać ich skruchę albo wymuszać ją na nich. Osąd ich czynu pozostawia do końca Bogu. Nie jego to rola.
On chce jedynie wiedzieć, czy pozostał w kręgu błogosła­wieństwa Domu Izraela.

Przez długie lata spędzone w Egipcie, póki nie zoba­czył Benjamina i nie sprawdził braterskiej więzi, mógł więc Józef nie tyle zapomnieć o swoim domu, przejąć zwyczaje ludu, pośród którego mieszkał, ile czuć się - choć nim nie był - synem marnotrawnym, odrzuconym przez Kneset Israel. Odrzuconym razem z Rachelą i Benjaminem. Józef nie kwestionował rzetelności braci. Nie stawiał im jakich­kolwiek zarzutów. Jak chce tradycja, miał ich wszystkich za prawdziwych cadikim - sprawiedliwych. Jednak warto­ścią najważniejszą, którą chciał sprawdzić, była jedność braci zrodzonych z tego samego ojca, choć z różnych ma­tek. Józef, co potem potwierdza Jakub słowami: „Zbierz­cie się i słuchajcie” (49, 2), przyszłość domu widział w jed­ności. I tym też dowiódł, że był co najmniej politycznym przywódcą swych braci.


 Simha